Stare porzekadło potwierdza, że wszystko, co dobre, szybko się kończy. Minął już ostatni dzień naszego pobytu w Jastrzębiej Górze, który upłynął pod znakiem podsumowań i pożegnania z morzem. Zaliczyliśmy też ostatnie pluskanie na basenie i pożegnalną dyskotekę. Z pewnością nie raz wrócimy wspomnieniami do tego wyjątkowego, wspólnie spędzanego czasu, wycieczek, zabaw i rozmów. Do zobaczenia w domu!
To już dwunasty dzień Zielonej Szkoły. Czas szybko leci. Dzisiejszy dzień był tak intensywny, że niestety nie było czasu, by przeprowadzić wywiad z którymś z dzieci. Dlatego dzisiejszą relację napiszę sama. Wczesnym rankiem, gdy tylko słońce zaczęło wyzierać zza chmur, po pysznym śniadaniu, w pełnym rynsztunku tzn. zaopatrzeni w plecaki i portfele pełne drobnych, z prowiantem w rękach stawiliśmy się o 8.30 przed autokarem. Przemiły pan kierowca powiózł nas na wycieczkę do Malborka, na zamek krzyżacki. Tam równie miły pan przewodnik poprowadził nas wprost na zamkowe pokoje, większe i mniejsze komnaty wielkich mistrzów krzyżackich, sale jadalne rycerzy i sale ich obrad a nawet ich umywalnie i toalety (wprost do fosy). Zamek jest naprawdę imponujący bo to podobno największy zamek murowany na świecie. Potem był sklepik z pamiątkami gdzie wszyscy (głównie chłopcy) nabyli broń sieczną oraz kusze i łuki, a skoro już kupili to musieli wypróbować. Zaczęła się więc mała bitwa pod Grunwaldem, a raczej pod Malborkiem. Po niej wszyscy, wygrani i pokonani poszli na lody i po specjalne pieczątki, które miały być dowodem ich wielkiego męstwa w bitwie. Oczywiście wszyscy cali i zdrowi wrócili na kolację, by napełnić głodne brzuszki pysznym “co nieco”. Po kolacji poszliśmy jeszcze złapać ostatnie promienie zachodzącego słońca, na naszą ulubioną i już dobrze znaną plażę, gdzie chłodny bałtycki wiatr wygładził już dawno ślady naszych stóp i rzeźbiarskich popisów. Część dzieci wykrzesała z siebie jeszcze siły na rewanżowy mecz z naszymi kolegami z Sosnowca, niestety znów przegrany. Nie szkodzi jednak, bo przecież tylko ten nie przegrywa, kto nie walczy. Tak minął nam dwunasty dzień na zielonej szkole w Jastrzębiej Górze. Przed nami jeszcze podsumowania konkursów, dyskoteka pożegnalna, pakowanie walizek i powrót do ukochanych rodziców. Do zobaczenia w Bytomiu!
Weronika Niemiec
Nadszedł już ostatni wspólny poniedziałek na Zielonej Szkole. Poniedziałek, czyli dzień będący idealnym pretekstem do rozpoczęcia czegoś nowego. W naszym wypadku były to nowe wyzwania sportowe i nie tylko. Jednakże o owych wyzwaniach najlepiej opowiedzą oczywiście sami uczestnicy. Bohaterami dzisiejszej relacji są uczniowie klasy 3a, Jessica Kadzimierz i Robert Nieradka. Nie zapominajmy oczywiście o samym reporterze, czyli Pani Beacie.
Pani Beata: Jak rozpoczął Wam się nowy tydzień? Czy tak jak to zwykle bywa, poniedziałek był dla Was jednym z najcięższych dni w tygodniu?
Robert: Zdecydowanie nie. Był to dzień pełen wrażeń i wielu radosnych chwil. Rano ciężko się wstawało, ale w końcu wstałem prawą nogą, a to chyba jest najważniejsze.
Pani Beata: Oj, tak! Pozytywne nastawienie z samego rana jest bardzo ważne. Wydaje mi się jednak, że tuż po śniadaniu, uśmiechnięte minki pojawiły się na twarzach nawet tym, którzy jednak jako pierwszą postawili lewą nogę. Przecież na plaży czekała na nas już olimpiada sportowa, która chyba wszystkim sprawiła dużo frajdy.
Jessica: Wszyscy bardzo fajnie się bawili. Mieliśmy świadomość, że są to naprawdę poważne zawody, więc każdy dawał z siebie dosłownie wszystko. Nie zapomnieliśmy jednak, że była to przede wszystkim super zabawa, więc wszyscy nawzajem siebie dopingowaliśmy.
Robert: Doping był tak duży, że podczas rzutu do celu zdobyłem aż 50 punktów, co sprawiło, że zająłem 3 miejsce w kategorii chłopców!
Pani Beata: Gratulacje, Robert! A Tobie, Jessica, jak poszło?
Jessica: Super. Też zdobyłam brązowy medal, lecz w kategorii dziewcząt. Moim asem zdecydowanie był hula-hop.
Pani Beata: Jestem z Was naprawdę niesamowicie dumna! Zaraz opowiecie mi troszkę więcej o samym rozdaniu medali, ale póki co, skupmy się na popołudniowej wycieczce. Pojechaliśmy na farmę strusi w Kniewie. Co najbardziej Wam zapadło w pamięć?
Robert: Emu!
Pani Beata: Emu? A dlaczego akurat to zwierzę, a nie np. główny bohater, czyli struś?
Jessica: Bo emu znosi zielone jajka! To jest naprawdę interesujące.
Robert: I w dodatku ma niebieską szyję. Taka ekstra mieszanka.
Jessica: W sumie… Strusie też były fajne. Widziała Pani jak jeden śmiesznie tańczył? Nie wiedziałam, że strusie potrafią tańczyć.
Pani Beata: Jasne, że widziałam i również byłam pod wrażeniem.
Jessica: Zdziwiło mnie również strusie jajko. Podobno jest ono największe na świecie. Pan kucharz zrobił nam z takiego wielkiego jaja jajecznicę. Jaka ona była pyszna... O wiele lepiej smakowała niż z kurzych jajek.
Robert: Była suuuuper… Mniam!
Pani Beata: Koniec już o jedzeniu, bo aż mi ślinka cieknie! Powiedzcie mi lepiej, czy nie popluły Was lamy, gdy zwiedzaliśmy farmę?
Jessica (chichocząc): Na szczęście, nie. Choć Pan Przewodnik nas ostrzegał, abyśmy na to uważali. Za to mieliśmy okazję nakarmić je suchym chlebkiem.
Robert: I zamiast zwierząt to ten chleb gryzł Filip!
Jessica: Ale na szczęście w samą porę zorientował się, że jednak lepszym wyjściem będzie nakarmienie zwierząt.
Pani Beata: W takim razie dobrze, że tak się to skończyło. Wracając do Olimpiady, wieczorem odbyła się ceremonia udekorowania zwycięzców. Jakie emocje Wam towarzyszyły?
Robert: Było mi tak radośnie. To jest mój pierwszy medal w życiu i zdecydowanie najważniejszy. Jestem z siebie dumny.
Jessica: Jeżeli chodzi o mnie, jest to mój drugi zdobyty medal. Jednak również jest on dla mnie bardzo ważny. Jestem taka szczęśliwa, że udało mi się zająć miejsce na podium. Zupełnie się tego nie spodziewałam.
Pani Beata: Jesteście naprawdę wielcy! Brawo! Co działo się później?
Jessica: Później była chwila dla fotoreporterów.
Pani Beata (podczas próby powstrzymania śmiechu): Bardziej chodziło mi o kolejną atrakcję dnia.
Jessica: Aaa! W takim razie braliśmy udział w quizie przyrodniczym.
Robert: Niektóre pytania były naprawdę trudne, ale daliśmy radę. Wyniki poznamy wkrótce.
Pani Beata: Muszę teraz wspomnieć o tej smutnej sprawie... Do wyjazdu zostały właściwie dwa dni, co Wy na to?
Jessica: Ja bym chciała dłużej zostać. Będę tęsknić za Zieloną Szkołą.
Robert: Zostańmy jeszcze jeden miesiąc.
Pani Beata: Okej, postaram się to załatwić. Póki co, uciekajcie się kąpać i wskakujcie od razu do łóżek, bo jutro nas czeka kolejny ciężki dzień, tym razem w Malborku. Musicie zbierać siły. I nie zapomnijcie ściągnąć te medale przed spaniem!
Jessica: Dobrze, Pani Beatko!
Robert: Dobranoc.
Wspomnień ciąg dalszy. Dziś dzień dziesiąty zrelacjonują trzy sympatyczne uczennice z klasy 3c – Ania Tokarz, Dominika Wolska i Agnieszka Derda.
Pani Magda: Witajcie dziewczyny, właśnie dobiega końca dzień dziesiąty. Czy możecie opowiedzieć, co się dzisiaj wydarzyło?
Agnieszka: Było śniadanie, później poszliśmy na plaże…
Dominika: i na boisko!
Pani Magda: A może przypomnimy sobie wszystko zaczynając od początku?
Ania: Pani Madziu, ale nam się to wszystko miesza! Ja to nawet za dobrze mamie nie powiedziałam, co dokładnie robiliśmy!
Dominika: Czekajcie dziewczyny, no najpierw jak każdego ranka, u nas w pokoju było wielkie zamieszanie! Bo przed śniadaniem jesteśmy tak zaspane, że prawie nic nie możemy znaleźć! Aga przegrzebuje całą szafę, Julia ubiera się w 10 sekund tuż przed samą zbiórką, Ania pomaga Marysi wybrać najfajniejszą koszulkę…
Ania: A Maria i tak uważa, że najlepsza jest ta z napisem „Neymar”!
Agnieszka: Ja rano mam w głowie tylko jedną myśl - Wiem, że gdzieś to upchnęłam, ale nie wiem gdzie!?
Dominika: I potem Aga przeszukuje cały pokój! Nawet pod łóżkiem nurkuje!
Pani Magda: Mimo wszystko zauważyłam, że później już jesteście rozbudzone i pełne energii, a w konkursie czystości zbieracie wysokie noty. Opowiedzcie dziewczyny gdzie poszliśmy po śniadaniu?
Dominika: Po śniadaniu wybraliśmy się na nieco dłuższy spacer do Latarni Morskiej Rozewie. Mogliśmy zwiedzić ją od środka i po krętych schodach wejść na samą górę, gdzie przez szybkę widziałyśmy piękną panoramę miasta.
Agnieszka: A trochę niżej już nie było szyby tylko taki jakby balkon dookoła tej latarni!
Pani Magda: I co, bałyście się troszeczkę jak stałyście tam na takiej wysokości?
Dominika: Nie!
Agnieszka: Mi na samej górze serce zaczęło mocniej walić.
Ania: A gdy się tak stało na tym tarasie widokowym, to się czasem miało uczucie jakby się zlatywało, jakby ta podłoga szła w dół!
Pani Magda: Nawet ja momentami miałam nogi jak z waty. A co jeszcze tam było?
Ania: We wnętrzu tej latarni było małe muzeum, w którym mogłyśmy oglądać mini latarnie zmieniające się na przestrzeni lat oraz zdjęcia i rysunki.
Agnieszka: Były też tam takie światła!
Dominika: Właściwie to to była taka wielka, obrotowa żarówka!
Pani Magda: Na niższym piętrze był stary reflektor z XX wieku, to właśnie ta wielka żarówka, o której mówi Dominika, a potem ze względu na rosnące wokół latarni drzewa, dobudowali kolejną jej część i wyżej zamieścili nowe oświetlenie czyli te wspomniane przez Agę reflektory.
Ania: No właśnie, a przy okazji zwiedziliśmy jeszcze starą maszynownię i salę wystawową, w której były różne prace plastyczne.
Agnieszka: Przed obiadem zdążyłyśmy się jeszcze wyszaleć na placu zabaw! A po obiedzie poszłyśmy na plaże.
Pani Magda: Dziś nam pogoda dopisywała. Co robiłyście dziewczyny na plaży?
Kolejny dzień minął nam w mgnieniu oka. Tym razem swoimi spostrzeżeniami z panią Elą podzieliła się grupa dzieci w składzie: Paweł, Zuzia, Filip, Dominika, Wiktor, Michał, oraz Kinga.
Pani Ela: I co łobuziaki, jak się dzisiaj bawiliście?
Wiktor: Dla mnie super!
Dominika: Fantastycznie!
Zuzia: Cudo!
Pani Ela: Bardzo się cieszę, co takiego się wydarzyło?
Filip: Przenieśliśmy się w „Czarodziejski Świat Pana Kleksa”!
Zuzia: Tak, w kieszonkach tajemniczego płaszcza były umieszczone nazwy miejsc, które odwiedziliśmy. Najbardziej podobało mi się w „Fabryce dziur i dziurek”!
Pani Ela: Rozumiem. Wystarczy tylko włączyć specjalny guzik zwany „wyobraźnią” i można szybko powędrować w nieznane, fantastyczne krainy i przeżyć ciekawe przygody.
Paweł: Dokładnie. Byliśmy podzieleni na cztery drużyn: różowych, zielonych, pomarańczowych i niebieskich. Panie namalowały nam kolorowe kropki na twarzach i grupowo wykonywaliśmy przeróżne zadania.
Dominika: Jedna z zabaw polegała na dopasowywaniu skarpetek do pary. Dzieci stały z wyciągniętymi rękami, na które inni w kolorowych perukach musieli nałożyć pasujące do siebie skarpetki. Biegaliśmy po boisku jak szaleni pękając ze śmiechu i próbowaliśmy wykonać to zadanie.
Zuzia: Śpiewaliśmy różne piosenki, były też pląsy.
Kinga: Tak, tak, na przykład: „Na wyspach Bergamutach podobno jest kot w butach”…
Paweł: Każda grupa dostała słodkie nagrody. Pomarańczowi, czyli my, dzięki magicznym pompkom, wyczarowaliśmy malutkie pingwinki – żelki. Pychotki!
Filip: A my zjedliśmy guziki z czekolady i posypki. Ale były dobre!
Zuzia: Były też „tęczowe szkiełka” i „fasolki wszystkich smaków”.
Pani Ela: Ale to chyba nie jedyne szaleństwa z dzisiejszego dnia?
Michał: Jasne, że nie. Wcześniej, przed obiadem, pluskaliśmy się w basenie. Graliśmy w wodnego berka, rzucaliśmy piłką, nurkowaliśmy…
Kinga: Ja byłam foczką, a Zuzia syreną morską.
Dominika: A ja stałam na rękach!
Michał: No i oczywiście kupowaliśmy też pamiątki i widokówki, przecież trzeba wysłać pozdrowienia znad morza.
Dominika: Fajnie było też na plaży, na którą wybraliśmy się wieczorem. Graliśmy we frisbee, chłopcy robili podkopy do wody, a jeszcze inni budowali i rzeźbili z piasku istne cuda.
Pani Ela: Dobrze, dziękuję. Korzystajcie jak najwięcej bo czas naszego powrotu do domu zbliża się wielkimi krokami.
A teraz uwaga! Dodatek specjalny – z serii „Za zamkniętymi drzwiami”:
W pokoju, gdzie jakimś cudem lubią gubić się różne rzeczy, trwają nerwowe poszukiwania sandała. Kinia pyta swoją współlokatorkę, czy ta przypadkiem nie wie gdzie znajduje się zaginiony but, Zuzia wzburzona i zniecierpliwiona odpowiada: „Nie, nie wiem, Kinga. Czy ja wyglądam na medium?”
Na szczęście wystarczyła chwila skupienia i sandał szybko znalazł się na nodze swojej właścicielki.
Relację z kolejnego dnia pobytu na Zielonej Szkole przedstawią tym razem Lena i Kamila. Ich wrażenia spisała pani Weronika.
Pani Weronika: Jak wam się podobał dzisiejszy, już ósmy dzień Zielonej Szkoły?
Lena: Już ósmy?
Kamila: Proszę pani, czas nam tu strasznie szybko leci! Wydaje mi się, że dopiero
3 dni temu przyjechaliśmy.
PW: Tak, tak, mnie też się tak zdaje… No to jaki był ten dzisiejszy dzień?
L: Fajny i ciekawy.
K: Słoneczny.
PW: Jak to słoneczny? Przecież do południa cały czas padał deszcz.
K: No tak, ale wcale tego nie czuliśmy bo tak fajnie było na wycieczce w Gdyni.
PW: Opowiedzcie zatem, co takiego ciekawego dziś się wydarzyło.
L: Najpierw zwiedzaliśmy akwarium w Gdyni, potem weszliśmy na pokład żaglowca Dar Pomorza a na koniec szaleliśmy w Centrum Nauki Experyment.
PW: Co was najbardziej zachwyciło?
K: Fajny był ten wąż w akwarium, który wygrzewał się na kamieniach nad wodą.
L: Chyba była to Anakonda Zielona... czy jakoś tak.
PW: A z pozostałych wodnych stworzeń...
L: Chyba piranie i małe rekiny.
K: I jeszcze rozgwiazdy, koniki morskie i kolorowe rybki z rafy koralowej.
L: A wśród nich nasz ukochany Nemo tzn. Błazenek, bo tak naprawdę nazywa się ta rybka i meduzy, które wyglądały jak małe pływające parasolki.
PW: Potem był Dar Pomorza.
K: No właśnie, tam też było super! Szczególnie wtedy, gdy mogliśmy wejść na dziób i stanąć nad samą wodą. To było niesamowite przeżycie.
PW: A w Centrum Nauki?
K: To był szał! Tyle rzeczy, że aż mieszało mi się w głowie.
PW: Jak to?
K: Po prostu nie wiedziałam gdzie mam patrzeć i od czego zacząć.
L: A mnie udało się podnieść samochód.
PW: No to jest super wyczyn! Jak to zrobiłaś?
L: Najpierw myślałam, że to auto jest leciutkie, z plastiku ale potem zauważyłam, że był tam taki mechanizm. Wystarczyło pokręcić specjalną korbą i już.
K: Super była też klatka, w której można było piszczeć i krzyczeć z całych sił. Ona mierzyła decybele. Krzyczeliśmy na całe gardło i nikt nas nie upominał. To było naprawdę fajne!
L: Ale najlepszy był taki materac, w który uderzało się z całej siły, a on mierzył siłę uderzenia i przyznawał punkty.
K: Jeden pan zdobył ich 383, a ja tylko 17.
PW: Widziałam was jak oglądałyście coś przez specjalne okulary.
K: Tak, to były zdjęcia przedstawiające jak widzą świat różne zwierzęta np. wiewiórka, osa, pies, koń, sowa i inne.
L: Przez chwilę mogliśmy się poczuć jak one i to było niesamowite.
K: A ja stworzyłam żyrafoptaka.
PW: Co to takiego i jak to zrobiłaś?
Za nami kolejny dzień pełen nowych wrażeń. Najbardziej zapamiętane momenty z dzisiejszego dnia zrelacjonują nam tym razem dwie uczennice z klasy 3a, Sonia Giza i Mela Zarychta. Pomimo zmęczenia, które towarzyszyło dziewczynkom po całym dniu intensywnej zabawy, z uśmiechem na twarzy powędrowały do Pani Beaty, by wspólnie poddać się refleksji na temat siódmego dnia Zielonej Szkoły.
Pani Beata: Dziewczyny, co dzisiaj Was obudziło?
Mela (śmiejąc się): Pani Beatka!
Sonia: Mnie za to obudziły promienie słońca przebijające się przez zasłony, lekko przysmażające mój nos.
Mela: No i oczywiście nie zapominajmy o tej morskiej bryzie, którą poczułyśmy z samego rana.
Sonia: Jednak zanim mieliśmy okazję poczuć ten morski powiew wiatru na plaży, najpierw przecież poszliśmy na śniadanie!
Pani Beata: No właśnie! Co dzisiaj było na śniadanie?
Sonia: Pyszna jajecznica!
Mela: I kilometrowa kolejka do płatków czekoladowych, która nigdy się nie kończyła!
Sonia: Nasza Zuzia była tak zakręcona z powodu czekania w kolejce, że pomyliła oliwki z jagodami i o mało nie wsypała sobie ich do płatków!
Pani Beata: No tak… Ach, ta nasza szalona Zuzia. Po olbrzymiej porcji śniadania przyszedł czas na kolejną porcję, lecz tym razem kultury kaszubskiej.
Mela: Tak! Kaszubi przywieźli ze sobą ten śmieszny instrument! Hm... Jak on się nazywał?
Pani Beata: To był tzw. „diabełek”, którego całowały prawie wszystkie dziewczyny.
Sonia: Właśnie, że nie! Kaszubi powiedzieli, że każda dziewczynka, która go pocałuje, w przyszłości znajdzie sobie bogatego męża. Ja nie wierzę w takie rzeczy, dlatego go nie pocałowałam!
Mela: A ja pocałowałam i wierzę, że teraz na pewno znajdę bogatego męża.
Sonia: A w Świętego Mikołaja też wierzysz? (...)
[Po długiej i intensywnej konwersacji na temat istnienia Świętego Mikołaja i innych przesądów, udało nam się wrócić do tematu kaszubskiego spotkania]
Pani Beata: Okej, dziewczyny. Teraz powiedzcie mi, co najbardziej spodobało Wam się podczas wizyty Kaszubów?
Mela: Zdecydowanie muzyka. Zaprezentowane piosenki były naprawdę super! Wpadały w ucho, a co najważniejsze, zawarte w nich kaszubskie słowa wcale nie były takie trudne.
Pani Beata: To jaką piosenkę zapamiętałyście najbardziej?
Mela i Sonia (w tym samym czasie radośnie rozpoczęły śpiew): Haj jaj jaj...
Sonia: Zapamiętałam jeszcze te dziwne obrazki namalowane na planszy, które podobno są nutami. Wydaje mi się jednak, że nigdy nie uczyliśmy się „tych abecadłów”.
[W tym momencie dziewczyny, jak również i Pani Beata nie potrafią przestać się śmiać]
Pani Beata: Dzisiaj zdecydowanie trafiła nam się pogoda idealnie sprzyjająca plażowaniu. Nad brzegiem morza spędziliśmy dość dużo czasu. Jak przeminął Wam tam czas?
Dzień dobry kwiatuszki! :D
Kontynuujemy zwyczaj udzielania wywiadów przez naszych wychowanków. Tym razem relację z kolejnego dnia pobytu przedstawi nam uczeń z klasy 3c, Artur Walczak. Przepytywany przez panią Madzię, odpowiada tak:
Pani Magda: Cześć Artur! Jak się czujesz na Zielonej Szkole? To już szósty dzień! Podoba Ci się?
Artur: No jasne, że mi się podoba! Na Zielonej Szkole czuję się fajowsko! Najbardziej cieszą mnie zabawy z kolegami i koleżankami!
Pan Magda: Wiem, że byliście dzisiaj na plaży, opowiedz mi trochę co tam robiliście…
Artur: Jedni tylko kopali dziury, albo budowali zamki z piasku, ale ja tworzyłem kominy i mosty.
Pani Magda: O! To chyba potrzeba jakichś porządnych narzędzi do takich dzieł? Masz pewnie niezłą łopatkę, co?
Artur: Nie, po co mi łopatka skoro mam dwie ręce?
Pani Magda: Właściwie masz rację! A wiesz, że jest w tym pewna życiowa mądrość?
Artur: Nie wiedziałem… ale wiem za to, że po plaży poszliśmy na basen!
Pani Magda: No dobrze, jednak z tego, co pamiętam, to Ty nie potrafisz za dobrze pływać, prawda? Jak sobie z tym radzisz?
Artur: Głównie to sam się uczę. Już umiem właściwie, tylko niedokładnie.
Pani Magda: A Pan ratownik dał Ci jakieś podpowiedzi?
Artur: W sumie to nie, ale kiedyś trochę mnie uczył taki jeden wujek Artur…
Pani Magda: O! Też ma na imię Artur, tak jak Ty?
Artur: Tak, ale my wszyscy mówimy na niego UFO.
Pani Magda: UFO!? A czemu tak?
Artur: No, nie wiem, on tak chyba lubi. Czasem nazywam go też Seba… albo Stefan. A ja to w ogóle jestem Edek.
Pani Magda: Troszkę to skomplikowane, Edku. W każdym razie pewnie lada chwila będziesz już wyborowym pływakiem, skoro tyle ćwiczysz tutaj z nami.
Artur: Pewnie tak!
Pani Magda: Dobra, po obiedzie wszyscy musieliście przejść chrzest morski. Z tego co wiem, nie jesteś już zwykłym szczurem morskim tylko…
Artur: Szybkim Delfinem! Ekstra były te zabawy. Jak trzeba się było odplątywać, to chłopcom zajęło to 8 sekund, a dziewczyny męczyły się ponad minutę! My po prostu wszystko pamiętaliśmy – najpierw musiałem wrócić ja, a potem Stasiu i tak dalej – raz-dwa i po sprawie!
Pani Magda: No tak, to wam poszło bardzo szybko, ale w trakcie posiłków, dziwnym trafem, zawsze wychodzisz ze stołówki jako ostatni…
Artur: Ja Pani Madziu nie jem wolno, tylko dużo! Tu jest pyszne jedzenie i nie potrafię się mu oprzeć. Za chwilę zresztą zaczyna się ognisko, więc przepraszam ale muszę uciekać, Marysia już na mnie czeka!
Pani Magda: Dobrze Artur, trzymaj się ciepło i do następnego pogadania!
Artur: Do widzenia!
Dzień dobry! Po relacji autorstwa Bartka Erkiera, tym razem do wywiadu z panią Ela Dobrzycką, usiadła Zuzia Smela. Oto, co wyszło z tych damskich pogaduszek:
- Witaj Zuziu! Co to za futrzaka trzymasz w rękach?
- To mój najnowszy pluszak – foczka, którą kupiłam po wizycie w Fokarium na Helu. Tam w ogóle było niesamowicie! Widzieliśmy prawdziwe foki: pływające, wygrzewające się na słońcu, jedzące smakołyki, dające show, a później z powrotem wskakujące do swojego basenu. Jedną z nich nazwałam „Plamka” bo jej biały brzuszek pokryty jest takimi czarnymi plamkami. Była prześliczna.
- A co robiliście wcześniej, tzn. zanim trafiliście do fokarium?
- Przed fokarium zaliczyliśmy rejs statkiem. Ale były emocje! Czasami bardzo kołysało, a fale tak mocno uderzały o burtę, że nawet udało mi się skosztować trochę Bałtyku. Woda morska wcale nie jest dobra, bo okropnie słona. Później było fokarium, o którym opowiadałam, a dalej kupowanie pamiątek, lodów, goferków i takich tam smakołyków.
- I dałyście radę zjeść obiad po takiej uczcie na mieście!?
- Jasne, że tak! Zawsze zostawiamy trochę miejsca. Po obiedzie chwilę odpoczęłyśmy z Kinią (to właśnie z nią jestem w pokoju), a potem rysowałyśmy to, co nam się najbardziej podobało na półwyspie helskim. Narysowałam morze, olbrzymie fale, takie bałwany morskie i statek, który sobie płynął i płynął w dal. Ładnie było też na molo w Jastarni, słońce grzało, a wiatr bardzo nam pomagał w poruszaniu się. Momentami w ogóle nie musieliśmy się wysilać – gdyby ktoś był bardzo leciutki, to kto wie, może by odleciał, tak jak ta czapeczka, którą komuś zwiało do morza!
- Teraz jest 17:00, co macie dziś jeszcze w planach?
- Dziś w rozpisce mamy jeszcze szaleństwa na placu zabaw, rozgrywki sportowe na boisku i dyskotekę. Oj, co to się będzie działo! Dziewczyny już od rana zastanawiają się, w co się wystroić.
Wcześniej będzie kolacja. Mniammm, pewnie znowu coś pysznego. Ostatnio bardzo smakowały mi placki ze szczypiorkiem. Choć muszę przyznać, że nikt i nic nie pobije jabłecznika mojej mamy. Wieczory na Zielonej Szkole też są fajne. Czasami robimy sobie „teatr cieni: pawia wymyślonego przez Kinię, albo mojego autorstwa kaczkę!
- W naszej rozmowie, co chwilę pojawia się motyw zwierząt. Pewnie je bardzo kochasz.
- Bardzo, w domu mam kraba – Lili. Kiedyś ją pogłaskałam i nic mi nie zrobiła. Jest fantastyczna!
- Dziękuję za wywiad Ziuziu, możesz lecieć na plac zabaw!
- Dziękuje, pani Elu! No to pa!
Zgodnie z obietnicą, wraz z kolejnym dniem, kolejna odsłona naszych wyjazdowych relacji. Tym razem w rolę korespondenta wcielił się uczeń klasy 3b, Bartek Erkier, a wszystko sumiennie przygotowała i zredagowała pani Weronika: „W czwartym dniu wyjazdu, Jastrzębia Góra powitała nas deszczem i porywistym wiatrem. Wraz z upływem dnia pogoda była w kratkę – raz słońce a raz deszcz. Przed południem nauczyłem się szanty, czyli prawdziwej pieśni żeglarzy pt. „Jutro popłyniemy daleko”. Śpiewaliśmy ją przeczekując ulewę pod dachem altany na naszym podwórku. Była też zabawna gra o ciasteczkach w języku angielskim i kilka pląsów zaproponowanych przez panią Elę. Gdy tylko wyszło słońce, poszliśmy na spacer po Jastrzębiej Górze. Odwiedziliśmy miejsce najbardziej wysunięte na północ, czyli Gwiazdę Północy i nasze ukochane „targi”, czyli stragany z pamiątkami. Tam udało mi się kupić mój ulubiony statek – Czarną Perłę (chyba nigdy mi się nie znudzi)! W tym samym czasie doradziłem też Kubie zakup świetnego spinera w piłkarskie wzorki. Byłem z siebie bardzo dumny! Po obiedzie pojechaliśmy na wycieczkę do doliny morskich potworów we Władysławowie. W tym nietypowym oceanarium zobaczyliśmy między innymi rekina młota i płetwala błękitnego. Najbardziej zachwyciła mnie jednak rozmowa z gadającym wielorybem Błękitkiem. Był po prostu cudowny. Opowiadał nam o sobie i swoich zdolnościach, a do tego potrafił odpowiadać na nasze pytania, np. z jaką prędkością może pływać, albo ile zajmuje mu przepłynięcie z Ameryki do brzegów Australii. Ruszał się, pływał, mówił, a nawet śpiewał! To było naprawdę super! Na placu zabaw bawiliśmy się w piratów z Karaibów. Filip był kapitanem Davym Jonesem, Patryk – kapitanem Barbarossą, a ja Jackiem Sparrowem. Po wycieczce była kolacja, potem chwila zabawy na boisku i przygotowania do snu. Około 22.00 ucichły nasze szalone krzyki i ośrodek pogrążył się w ciszy. Koniec. Pozdrawiam wszystkich, Bartek!”
Dziś, zgodnie z obietnicą, zamiast tradycyjnej relacji, kilka Monty Pythonowskich dialogów z naszymi wychowankami. Zaczynamy!
Dialog pierwszy – „Niezbędnik kibica” (w roli głównej: Mati)
Kilka minut do rozpoczęcia meczu, korytarz. Informuję chłopców (i Marysię), że mają 30 sekund na to, by ustawić się w parach na korytarzu. Organizacja jednak kuleje – ten zgubił klapka, tamten nie zdążył założyć pidżamy, jeszcze kto inny, szuka spinera. Wkraczam do akcji:
- Chłopaki, tak nie może być! Liczę do dziesięciu i macie być idealnie ustawieni. Chcecie kibicować , a nawet kapcia nie potraficie znaleźć! Przedszkolaki szybciej się organizują!
Zaczynam liczyć, większość chłopaków, w tempie godnym Turbo Grosika, zdążyła już stanąć w perfekcyjnym szyku. Ostatnie sekundy: siedem, osiem, dziewięć… Nagle odliczanie przerywa mi Mati z pidżamką podciągniętą ponad pępek, jednym klapkiem i mięciutką maskotką foki, trzymaną pod pachą. Staje przede mną i swoim wysokim, słodziutkim głosem, pyta:
- Panie Leszku, a można zabrać pluszaczka?
Dialog drugi – „Kosmici” (w roli głównej: Grześ)
Dziesiąta minuta meczu Polska vs Rumunia, kawiarenka:
- Panie Leszku…
- Tak, Grześ?
- A Rumuni umieją stać na głowie?
Pytanie wyraźnie zbija mnie z tropu. Szukam związku między meczem piłkarskim a staniem na głowie. Zerkam na Grzesia, ale ten nie daje po sobie poznać, o co też mogło mu chodzić. Spokojnie patrzy na telewizor. Odpowiadam pytaniem:
- Nie wiem Grześ, chyba niektórzy potrafią, a czemu chcesz wiedzieć?
- No nic, tak tylko, chciałbym mieć po prostu pewność…
- Pewność w odniesieniu do czego, Grześ?
- No, chciałbym mieć pewność, czy nie są kosmitami.
Dialog trzeci – „Śmieciarka” (w roli głównej: Grześ)
Końcówka meczu, kawiarenka. Siedzący obok mnie Grześ, nie odrywając wzroku od telewizora, zaczepia mnie kolejnym pytaniem w stylu „Z archiwum X”:
- Panie Leszku, co by pan wybrał, latające buty, czy śmieciarkę? – zagadka wrzuca mnie w kłopotliwe położenie. Nie mam pojęcia jak porównać dwa przedmioty z tak totalnie różnych kategorii. Po chwili ciszy, odpieram:
- Nie wiem, Grześ, naprawdę nie mam pojęcia, a Ty co byś wybrał?
- Jasne, ze śmieciarkę!
- O! A czemu?
- Wiadomo – śmieciarką można przewieźć więcej śmieci!
Dialog czwarty – „Zagubiony aparat” (w roli głównej: Zuzia)
Wczesny wieczór, blok C, pokój Kingi i Zuzi. Pani Ela robi obchód po pokojach. Wszędzie idealny spokój i porządek – wielkie poruszenie odbywa się jednak w królestwie Kingi i Zuzi. Okazuje się, że Kinga zgubiła aparat. Poszukiwania trwają kilkadziesiąt minut, pani Ela jeszcze raz przegląda inne pokoje, wnikliwie sprawdza też swoją kwaterę. Na próżno. Około 21:00 wchodzi do dziewczyn z informacją, by przestały szukać i rozpoczęły wieczorną toaletę:
- Nie no, ja się zabiję, jak nie znajdę tego aparatu, muszę go odnaleźć! – stwierdza Kinga. Gdy to mówi, na środku pokoju stoi już wyraźnie pozbawiona nadziei Zuzia (znana ze swoich niemożliwych do podrobienia komentarzy), i kręcąc głową, z rękami wyrażającymi totalną bezradność, stwierdza:
- Nie no, umarł w butach… Umarł w butach, pani Elu!
Dialog piąty – „Sama chemia” (w roli głównej: Bartek, Kuba i Artur)
Wyjście na obiad, korytarz. Do pokoju wychowawców wpada płaczący i trzymający się za szyję Bartek. Nakręcając emocjonalne tornado, relacjonuje, co nastąpiło:
- Panie Leszku, panie Leszku! Bo Wiktor wziął Adidasa od Artura (taki dezodorant) i popsikał mi kołdrę! I ja tam usiadłem, żeby sprawdzić, i się prawie udusiłem! Bo to jest sama chemia, panie Leszku, sama chemia!
- Bartek, błagam Cię, nie nakręcaj się i nie siej zamętu. Jak wrócimy z obiadu, to już to trochę wywietrzeje, a z Wiktorem pogadam, żeby psikał siebie, a nie innych.
- Kiedy to jest sama chemia, panie Leszku, nie da się oddychać! – nie daje za wygraną, Bartek. Na te słowa, swoje trzy grosze, wtrąca stojący na korytarzu Kuba:
- A jak u nas ktoś zrobił wielką kupę w toalecie, to myślisz, że się dało oddychać!? Ale jakoś przeżyliśmy!
- No właśnie, a to jest dopiero chemia! – dopowiada Artur.
- A ja kiedyś prawie udusiłem się skarpetkami! – wykrzykuje ktoś z pokoju, przez lekko uchylone drzwi.
To była relacja z niedzieli, w trakcie której – jak zobaczą państwo na zdjęciach – byliśmy w kościele, na plaży, na boisku i – co najbardziej podobało się wszystkim – w mini wesołym miasteczku!
Już jutro relacja w nowej odsłonie - wywiady z wybranymi wychowankami, będą przeprowadzały kolejne panie wychowawczynie. Wszystko rozpocznie Pani Weronika! Koniecznie bądźcie z nami!
P.S. W komentarzach mogą państwo głosować na najbardziej absurdalny z dialogów – zwycięzca zgarnie goferka!
P.S.2. Aparat Kingi ostatecznie szczęśliwie się odnalazł, a dziewczyny zasnęły spokojnie.
Do poczytania, kochani!
Życie – jak państwo wiedzą – serwuje nam różne rodzaje wychodzenia ze snu: od przyprawiającego o zawał, dyngusowego oblania wiadrem wody, przez dźwięk kosiarki działającej za oknem, głośne krzyki sąsiadek, alarmujące wspólnotę o nowej cenie jajek, działający nam na nerwy, ciągle ten sam alarm w telefonie (który codziennie obiecujemy sobie zmienić, i codziennie o tym zapominamy), aż po lekkie łaskotanie sierścią, serwowane nam przez ocierającego się o nas niesfornego zwierzaka, czy szept ukochanej osoby, która wstała kilka chwil wcześniej. Spośród wszystkich tego rodzaju, znanych nam, porannych możliwości, trafiliśmy chyba nie najgorzej, bo nas, drodzy państwo, obudziło dziś świecące pełną mocą, spacerujące promieniami po naszych uszach i policzkach, nadmorskie słońce. Większość chłopców wstała oczywiście już na dwie godziny przed śniadaniem. Jedni zachowywali względny spokój, inni ostro harcowali. Kiedy przed ósmą oświadczam wszystkim, że mają 15 minut na to, by się ubrać i umyć zęby (maluchy od ponad godziny biegają wciąż w pidżamach), siedzący na łóżku Kuba, ze zmęczeniem w głosie, rzuca w moim kierunku:
- Ja to kicham, panie Leszku, idę spać, bo już jestem zmęczony…
- Już zmęczony?
- No tak, bo oni tu już urzędowali, kiedy ja byłem jeszcze zwiniętym kokonem!
- Tak, to akurat prawda, panie Leszku… - przyznaje pokorny i jak zwykle uczciwy Adam.
Po śniadaniu mamy boisko i plac zabaw, a dalej basen – najpierw dziewczyny, później chłopcy. Ekscytacja związana z wodą jest zawsze tak samo trudna do opisania – wygląda to trochę tak, jakby gromadka hipopotamków, wybierała się właśnie na pierwszą błotną kąpiel. Dzieciaki aż trzęsą się z emocji. W wodzie zabawy z rurkami, podwodne fikołki, pływanie na desce, rzuty piłką, wodne berki, a także ciągłe, powtarzane sto razy na minutę: „Panie Leszku, proszę spojrzeć, jestem rybą!”, ewentualnie: „Pani Magdo, tutaj, ja latam!”. Około piętnastej plaża i promenada: budowanie zamków, walki kogutów na piasku, biegi sprinterskie, dokopywanie się do wody, a dalej spinery, karty piłkarskie, pocztówki, bransoletki, statki zamknięte w butelkach, lody, gofry i skoki na trampolinie. Trzy godziny przelatują w mgnieniu oka, więc idziemy na kolację.
Zbliża się wieczór – wszyscy chętni (wykąpani i ubrani w pidżamy) idą ze mną do kawiarenki (pozostali grają w tym czasie w gry organizowane przez panią Weronikę). Rozstawiamy krzesełka, by było jak w kinie, i przygotowujemy się na mecz. Lewy nie daje szans Rumunii. Hałas po bramce na 1:0 aż poruszył ściany. Nie wiem jakim cudem nikt nas stamtąd nie wyprosił. Ci, którzy dotrwali do końca, wracają do pokoi o 22:30. Zasypiają w kilkadziesiąt sekund. Moment ciszy na korytarzu, gdy przestaje rozmawiać ostatnia para kumpli – bezcenne. Na dzisiaj to wszystko, ale już jutro niespodzianka – zamiast tradycyjnej relacji, kilka wyrwanych z kontekstu, dialogów z naszymi podopiecznymi – obiecujemy absurdalne, Monty Pythonowskie perełki :D
Pozdrawiam ciepło, korespondent Leszek.
Dzień wyjazdu. Pożegnanie Bytomia; pożegnanie murów szkoły, młodszych kolegów i koleżanek; w końcu: pożegnanie rodziców, dziadków, braci i sióstr. Niektóre matki, co tu kryć, płaczą, ale – jak śpiewał Jacek Kaczmarski – „matki zawsze płaczą”. Ojcowie płaczą wyraźnie mniej (a co poniektórzy, odchodząc, kołyszą się nawet w rytm dobrze znanej melodii Kultu – „Gdy nie ma w domu dzieci...”). Najmniej zaś łkają same dzieci – część z nich o łzach przypomni sobie co prawda tego samego dnia wieczorem, ale jeszcze nie teraz, zdecydowanie jeszcze nie teraz. Gdy kierowca wrzuca jedynkę, nasi mali podopieczni myślą już tylko o złocistym piasku, przeszywającym drobniutkie przerwy między palcami ich małych, gołych stóp, a także o widoku biegnącego daleko poza horyzont, potężnego, nieokiełznanego, falującego morza. Wszyscy są teraz podróżnikami – są Kapitanami Jackami Sparrowami, wyruszającymi na czekającą na nich magiczna przygodę. Nie ma w tym wszystkim póki co miejsca na łzę i tęsknotę. Jest energia, jest entuzjazm, jest euforia. Podróż przebiega bez zakłóceń. Pierwsze postoje; pierwsze zabawy na skoszonych trawnikach; pierwsze wyścigi i zachwyty; pierwsze wyciągnięte z kieszeni złotówki, wydane na ogromne talerze frytek, na lody jagodowe, na ulubione batony i napoje – napoje, których nakrętki z napisami, teraz tak sumiennie chowane do portfeli, staną się kiedyś dla naszych dzieci absolutnie bezcennymi skarbami – furtkami, otwierającymi drogę do krainy wspomnień tego magicznego okresu. Bo to będzie magiczny okres – niezależnie od pogody, od odrapanych kolan i łokci, od pogubionych majtek i niewysuszonych ręczników – wszyscy dobrze zapamiętają tych kilkanaście dni i będą do nich z rozrzewnieniem wracać – jako przyszłe panie nauczycielki, przyszli piłkarze i piłkarki, studenci medycyny, przyszli rodzice, kiedyś tam babcie i dziadkowie. W chwili przyjazdu, emocje są nie do opanowania. Nawet nie silę się specjalnie na wygaszanie tych czterdziestu dziewięciu wybuchających jednocześnie wulkanów. „Niech płynie lawa” – myślę sobie – „jutro będzie spokojniej”. Walizki rzucamy do pokoi, ale nie ma czasu na ich wypakowanie. Jemy kolację, zakładamy bluzy i pędzimy na plażę – trzeba się przywitać z morzem. Krótki spacer i jesteśmy na promenadzie. Po zejściu ze schodów, kilku chłopców i kilka dziewczynek, zostawia buty na ostatnim stopniu i idzie dalej boso. Zamykam stawkę, mijam stos trampek i wołam wszystkich, by się zatrzymali. Wieje silny wiatr, niewiele słychać, tworzy się zamieszanie. W końcu maluchy wracają po obuwie, biorą je w ręce i maszerują dalej. Pani Ela zaśmieje się później, że to z szacunku do „Pana Plaży” – że zdjęli buty i zostawili na „przedpokoju”, jak zwyczaj każe. Po powrocie, spotkanie pod altanką. Omawiamy sobie regulamin, podkreślamy najważniejsze zasady, pytamy i odpowiadamy. Po dwudziestu minutach, dziewczynki są już wolne; chłopcy, którzy tego dnia mieli problem z ustawianiem się i spacerowaniem parami, zostają ze mną na boisku. Ćwiczymy"podstawówkową" musztrę: szereg, dwuszereg, maszerowanie w zbitej grupie, szybkie przegrupowania, ustawienia parami (obiecujemy, że niedługo wrzucimy filmik z tych roszad). Trochę nam zejdzie nim skończymy, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: zmęczeni zaśniemy szybciej – mniej będzie czasu na to, by coś potłuc, jak i na to, by zatęsknić. To tyle na dzisiaj, bądźcie z nami jutro!