>
>>Witamy wszystkich stęsknionych rodziców (i nie tylko)! W tej zakładce dowiecie się wszystkiego o poczynaniach waszych dzieci podczas pobytu na tegorocznej Zielonej Szkole. Tym razem postanowiliśmy nieco odmienić sposób relacjonowanie przygód jakie nas tu spotykają. Zamiast tradycyjnych codziennych raportów, proponujemy zapisy spontanicznych dialogów przeprowadzanych z naszymi wychowankami. Mamy nadzieję, że ta drobna zmiana przypadnie państwu do gustu! Zachęcamy do czytania. Na pierwszy ogień poszedł „Jerzy”, znany także jako „Muminek”, „Jurek” i „Ogórek”, czyli po prostu Maciej Jurkowski.>
Dzień pierwszy – 03.09.15 (czwartek)
W roli głównej: Maciej „Jerzy” Jurkowski
Pan Leszek: Witaj „Jerzy”! Za Toba pierwszy dzień Zielonej Szkoły – jak wrażenia?
Maciej: Fajnie! Choć wczorajszy dzień to praktycznie jedna wielka podróż. Gdy dotarliśmy na miejsce było już prawie ciemno – jacyś panowie zanieśli nam bagaże pod nasze pokoje, a my szybciutko poszliśmy w tym czasie na kolację. Potem to już tylko trochę się umyliśmy i udawaliśmy, że poszliśmy spać.
L: Tylko tyle?
M: Więcej nie powiem bez adwokata, wie pan…
L: Rozumiem. Twój tata wspominał, że dzień przed wyjazdem byłeś naładowany jak wiewiórka, która odkryła złoty pociąg orzeszków? Czego najbardziej nie mogłeś się doczekać?
M: Nie, nie, to nie tak… Po prostu zjadłem tego dnia za dużo cukru i trochę poszalałem. Jak się zjada naraz cztery pudełka ciastek, to tak się to kończy, panie Leszku. Muszę się przyznać, że cieszyłem się też z tego, że pojedzie pan razem z nami. I nie mówię tego tylko dlatego, że z panem rozmawiam – komuś innemu też bym o tym wspomniał. Chociaż szkoda, że nie mogła pojechać z nami również pani Sylwia… Jeśli nie będą tego czytać rodzice, to mogę też zdradzić, że pomyślałem, iż przydadzą mi się małe wakacje od nich, wie pan jak to jest…
L: Wiadomo! A jak w autobusie – jakieś zabawne historie? „Klimon” czegoś nie nawyrabiał?
M: Nie, nie, „Klimon” miał lekką głupawkę, ale generalnie był grzeczny. Zresztą niewiele wiem, bo poszedłem spać. Przespałem jakąś minutę – tak myślę. Ostatnie 3-4 godziny były trochę ciężkie ale jakoś daliśmy radę. Fajne były postoje – szczególnie cieszyły się z nich nasze pośladki…
L: A kolacja? Jedzenie w porządku? Co wybrałeś ze szwedzkiego stołu?
M: Zjadłem sobie spaghetti i troszkę papryczki chili. Ja spokojnie dałem jej radę, ale „Mucuś” tylko ją polizał i już miał oczy jak chomik, którego ktoś za mocno ściska… Była też dobra herbatka i deser, a potem tak jak mówiłem, szybki prysznic, mycie zębów i spanie…
>
>>>
Dzień drugi – 04.09.15 (piątek)
w roli głównej: Zoja „Zołzoj” Bołądź
Pan Leszek: Witaj Zoja! Na początek powiedz mi jak się czujesz po dwóch dniach Zielonej Szkoły? Wszystko gra? Z tego co widzę energia póki co Cię nie opuszcza…
Zoja: Nie, nie – nie opuszcza. Wszystko jest fajnie, tylko no… było parę… no, może nie kłótni, tylko takich, wie pan, babskich sprzeczek między nami.
L: Ale już jest wszystko wyjaśnione?
Z: Taaak, wiadomo!
L: Wczoraj – z tego co pamiętam – zaraz po śniadaniu wyjechaliśmy na kilkugodzinną wycieczkę? Pamiętasz gdzie dokładnie się wybraliśmy?
Z: Tak! Byliśmy na tym, no… w fokarium! Płynęliśmy też wielkim statkiem, a potem poszliśmy kupować pamiątki na taką uliczkę, gdzie przypadkowo koleżanka roztrzaskała mi pamiątkę dla siostry. Ale Malina nie musi się martwić! Ja jej kupię jeszcze jedną, a tą popsutą sklei tata i będzie miała dwa prezenty! Albo nawet cztery!
L: Czyli Twój tata to taki trochę majsterkowicz?
Z: Nie, po prostu kupi kropelkę i go sklei! To proste! No, a poza tym potrafi budować różne rury, więc na pewno da sobie radę.
L: A jest coś, co szczególnie zapamiętasz z wczorajszego dnia?
Z: Tak! Przygotowywaliśmy się do konkursu budowania zamków z piasku! Mieliśmy taki mały trening na plaży – zbudowałyśmy z Nadią ogromny zamek z ogrodem, parkingiem, mostem zwodzonym – mieliśmy też zamiar wstawić okna, drzwi i zaprosić zwierzątka, ale nie zdążyłyśmy, bo trzeba było wracać na kolację…
L: A rejs statkiem? Słyszałem, że miałaś sporą ochotę by przejąć jego stary – myślisz, że taki mały łobuz jak Ty dałby radę sterować tak wielkim okrętem?
Z: Nie, nie – nie wiem kto to wymyślił! Chciałam sobie tylko kupić fotel fryzjerski – był bardzo mięciutki i wysoki.
L: Jaki znowu fotel fryzjerski?
Z: No ze statku! Ja zapytałam pana kapitana o fotel, na którym siedział! Pan powiedział, że wziął go od fryzjera!
L: Naprawdę? Skoro podobał Ci się ten fotel, i masz tak szałową grzywkę, to może chciałabyś zostać fryzjerką?
Z: Nie! Moja grzywka to jest taka mała umowa z mamą…
L: No dobrze – ostatni sprawa: Polacy przegrali wczoraj z Niemcami 1:3. Krążą słuchy, że może to mieć związek z tym, że w ogóle nie kibicowałaś i zawodnikom zabrakło Twojego wsparcia – co Ty na to?
Z: No, bo to wszystko przez koleżanki… Ja chciałam kibicować, serio, ale one powiedziały, że to jest dla chłopaków i nie mogłam. Ale proszę tego nikomu nie mówić!
>
>>>
Dzień trzeci – 05.09.15 (sobota)
w roli głównej: Nicolas „Kapiszon” Piecka
Pan Leszek: Cześć Niki! Co tam chowasz w dłoni?
Nicolas: Eeee… No nie wiem, czy powinienem panu powiedzieć…
L: Sam musisz zdecydować.
N: No dobrze, proszę spojrzeć…
L: Pierścionek…?
N: Tak, pierścionek… Nic więcej jednak nie mogę powiedzieć…
L: Dobrze, nie naciskam. Powiedz mi za to jak podoba Ci się wyjazd? Zmęczony?
N: Jest super! W ogóle nie jestem zmęczony! Jak Pani każe iść spać to zawsze gadamy sobie jeszcze z Wiktorem o różnych sprawach, czasem o takich, a czasem o innych…
L: Czyli jakich na przykład?
N: No, na przykład o dziewczynach… o Minecrafcie, o rodzinie, o piłce, o kolegach… Czasem też o jakichś głupotach, o latarni… bo ta latarnia, widzi pan, to ona toczy tutaj za oknem takie koło a później wraca i my ją sobie śledzimy… W sumie dużo rozmawiamy o dziewczynach… A Maciej dał mi dzisiaj do powąchania herbatę, ale nie kichnąłem.
L: No… Czyli jesteś twardy? Zostawmy to. Słuchaj, wczoraj sporo maszerowaliśmy. Nogi bolały Cię po dojściu do latarni i pokonaniu wszystkich schodów na sam szczyt?
N: Oj, tak, tak, tak… Tak mnie bolały, że chyba trochę zdrętwiały.
L: Ale warto było? Jak podobała Ci się latarnia? Z kim szedłeś w parze podczas spaceru i o czym sobie rozmawialiście?
N: Latarnia bardzo mi się podobała, naprawdę! Ale jak byliśmy na górze to było troszkę strasznie. Tak naprawdę troszkę, tak maciupeńko, ale było. Tak właściwie to chyba tak na około 0% mniej więcej. A w parze szedłem z Kubą Ludwiczkiem i opowiadaliśmy sobie o piłce… Takie rzeczy, wie pan, takie nieprawdopodobne.
L: Piłka często bywa nieprawdopodobna, więc rozumiem. Jedziemy dalej – po powrocie z latarni mieliśmy przejść się na plażę, ale plany popsuła nam pogoda, pamiętasz? To było istne oberwanie chmury połączone z ostrym wiatrem, a z tego co wiem bardzo, bardzo nie lubisz gdy mocno wieje. Jak udało się przełamać strach i pomimo pewnych obaw pójść z grupą do kościoła?
N: Ubrałem się w cebulkę! Miałem dwie pary spodni, jedne krótkie, a jedne długie! W dodatku wziąłem też koszulkę, bluzę, polar i kurtkę przeciwdeszczową na wypadek, gdyby znowu zaczęło padać. W kościele trochę się trząsłem, ale tak sobie obserwowałem niebo i zobaczyłem tęczę! I ta tęcza, panie Leszku, mnie uspokoiła…
L: Pamiętam, że wieczorem byliście trochę niegrzeczni z kolegami z pokoju. Dostaliście nawet - ode mnie osobiście – karę „przysiadów wspólnych”. Możesz opisać o co mniej więcej w tym chodziło i dlaczego zrobienie dziesięciu takich przysiadów zajęło wam pół godziny?
N: Chodzi o to, że nie robi ich jedna osoba, tylko cały pokój jednocześnie, trzymając się za ramiona. To bardzo trudne, trzeba być super zgranym. A tak ogólnie to dlatego tyle nam to zajęło, bo zawsze jeden z nas robił za szybko przysiad i potem ciągnął drugiego, a reszta się przewracała… I tak bez przerwy. Było przy tym mnóstwo śmiechu, ale gdy skończyliśmy, nie czułem nóg…
L: Dobrze, ostatnie pytanie, jaki wynik przewidujesz jutro (Polska gra z Gibraltarem)?
N: Tak naprawdę to przewiduję 10:0. Lewandowski strzeli pięć, a Milik hat-tricka.
L: A dwie pozostałe?
N: Noo, to będzie tak, że w 80 minucie będą dwa karne, ale nie będzie już na boisku żadnego napastnika i trener da szansę Szczęsnemu i on dwa razy trafi! Rozumie pan?
L: Pewnie, że rozumiem, dzięki za rozmowę, Niki!
>
>>>
Dzień czwarty – 06.09.15 (niedziela)
w roli głównej: Bruno „Brunatny” Uliczka
Pan Leszek: Cześć Bruno! Co słychać?
Bruno: U mnie wszystko dobrze. Chciałbym się z panem jutro spotkać, by trochę pograć w piłkę, bo dawno razem nie graliśmy.
L: Może się uda, zobaczymy jaka będzie pogoda. Tymczasem powiedz mi czy pamiętasz gdzie pojechaliśmy wczoraj tuż po śniadaniu?
B: Wczoraj tuż po śniadaniu to pojechaliśmy na farmę strusi! A właściwie na farmę zwierząt! Były tam jelenie, osły i emu!
L: Na pewno były tam jelenie…?
B: No dobrze, nie było chyba jednak jeleni… Jak dla mnie nie było jeleni.
L: A które ze zwierząt najbardziej Ci się podobało?
B: Mi najbardziej podobał się kozioł, bo miał ostre rogi! Lubię groźne zwierzęta, bo sam jestem trochę groźny.
L: A czemu Ty jesteś groźny? Nie wyglądasz mi na groźnego!
B: Jestem! Głównie dlatego, że lubię miodek! Jak każdy niedźwiadek. I bronię swojego terytorium jak swojego skarb!
L: Udało Ci się zapamiętać jakieś informacje, które przekazywał wam pan prowadzący?
B: Dowiedziałem się na przykład, że strusie to największe ptaki i znoszą największa jaja. I są ssakami…? To znaczy nie ssakami tylko tymi, no… nie pamiętam. Ale pan jeszcze powiedział, że chłopaków poznaje się po tym, że mają czarne pióra, a dziewczyny takie szaro-białe. Ważne jest też to, że jak się im da telefon to one chcą go zjeść – są chyba takie trochę głupie… Ale za to jedno strusie jajko ma w sobie dwadzieścia pięć kurzych jajek!
L: A próbowałeś strusiego jajka? Różni się w smaku od normalnego kurzego jaja?
B: Nie próbowałem właśnie, bo bolał mnie wtedy trochę brzuch…
L: Rozumiem. Po południu byliśmy na pobliskim festynie. Słyszałem, że ostro szalałeś na dmuchanym zamku – podobało Ci się? Pamiętasz jakieś zabawne historie?
B: Bardzo mi się podobało. Powiem panu coś szalonego! Jak była ta zjeżdżalnia to ja skakałem z jej szczytu i lądowałem na pupie dopiero w jej połowie! Był też statek piracki – na początku trochę się go bałem, ale później już na nim zjeżdżałem…
L: A wieczorne ognisko? Załapałeś się na kiełbaskę?
B: Ognisko było fajne! Jedna kiełbaska wpadła mi do ognia i musiałem ją gasić drugą kiełbasą, ale się udało… Później zjadłem tą drugą, była bardzo smaczna.
L: Rozumiem jednak, że ta pierwsza nie przeżyła…
B: No tak, niestety nie…
L: Na koniec powiedz mi jeszcze z kim jesteś w pokoju, co robicie w wolnym czasie i o czym najchętniej rozmawiacie wieczorami?
B: Dzisiaj mieliśmy zagrać w taką grę, ale nie było czasu… mamy już jednak cały plan i podział na role. Dominik i ja będziemy na przykład takimi niby dziećmi, które muszą chodzić od drzwi do drzwi i sprawdzać gdzie jest ukryta reszta.
L: A kim jest reszta?
B: No na przykład Błażej i inni – i oni udają takie roboty, które chcą nas złapać, ale my się nie dajemy.
L: Bardzo Ci, Bruno! Życzę Ci sporo miodku na kolację!
>
>>>
Dzień piąty – 07.09.15 (poniedziałek)
W roli głównej: Alicja „Happy” Zawadzka
Pan Leszek: Cześć Alicjo! Po minie widzę, że dobry humor Cię nie opuszcza.
Alicja: Nie, nie opuszcza. Jestem bardzo zadowolona!
L: Dziś umówiliśmy się nawet, że będę nazywał Cię „Happy”, bo od pięciu dni uśmiech ani na chwilę nie schodzi z Twojej buzi. Podoba Ci się taka ksywka? Myślisz, że do Ciebie pasuje?
A: Tak, myślę, że pasuje. W końcu cały czas się śmieję!
L: A możesz mi zdradzić, co sprawia, że jesteś cały czas tak uśmiechnięta?
A: No, bo ciągle jest wesoło. W domu też zazwyczaj chodzę bardzo uśmiechnięta. Chociaż raz, jak byliśmy u dziadków w domu, to moja siostra, Natalka, powiedziała, że jakieś złodziejaszki kręcą się przy drzwiach. No i wtedy miałam smutną minę. Tak naprawdę żadnych złodziejaszków nawet nie było – ona tylko chciała mnie wystraszyć… nie wiem dlaczego.
L: I tylko ten jeden raz miałaś smutną minę?
A: Tak, tylko ten jeden raz… Chociaż nie… Jeszcze raz byłam smutna jak tata był dłużej w pracy, a ja chciałam go szybciej zobaczyć. Więc te dwa razy byłam smutna, tak myślę…
L: No dobrze, sama przyznasz, że dwa razy to bardzo mało, więc chyba nadal mogę nazywać Cię „Happy”. A czy koleżanki albo rodzice też mają jakieś fajne ksywki, którymi Cię określają?
A: No, tata i mama czasami mówią na mnie „Kotek”, a mama nazywa mnie jeszcze „Kwiatkiem”, choć to dla mnie trochę śmieszne.
L: Teraz cofnijmy się w czasie do dnia wczorajszego, kiedy to przypadła nasza pierwsza wizyta w wodnym centrum naszego domu wczasowego. Opowiedz mi trochę o jacuzzi i basenie, w którym pływałaś.
A: Na początku trochę się bałam, że nie dam sobie rady w wodzie, no i że będzie mi zimno, bo mi w wodzie zawsze jest zimno. Poza tym Kacper powiedział, że woda w basenie wcale nie jest taka ciepła. I dlatego najwięcej czasu spędziłam w jacuzzi – było cieplutko, no i te bąbelki… Choć później, jak weszłam do basenu, to ta zimniejsza woda tak mi się spodobała, że nie chciałam wyjść. Tylko musiałam pływać z makaronami, bo było dla mnie za głęboko.
L: Później czekały na was wspaniałe zabawy z piratami – jak Ci się podobało? Co właściwie się tam działo?
A: No, tańczyliśmy, podawaliśmy sobie takiego pingwinka z „Madagaskaru”, a jak się kończyła każda zabawa, to dostawaliśmy takie małe słodycze – też pingwinki. Pamiętam też, że pani puściła taką piosenkę i mieliśmy dawać ręce w stronę chłopaków, wyciągnąć kciuki, a potem pokazać język – wszyscy głośno się śmiali…
L: Na koniec odbyła się dyskoteka – pani Helenka (nasza rezydentka) mówiła, że dawno nie widziała grupy, która tak świetnie tańczyła przez cały wieczór. Leciały jakieś Twoje ulubione piosenki?
A: Tak! Leciała jedna piosenka z mojego przedszkola, no a później pani puściła „Krainę Lodu” – „Mam tę moc!”. To jest moja ulubiona bajka i ulubiona piosenka! Jest tam taka Elza, a ja chciałabym mieć właśnie taką moc jak ona. Tylko chciałabym być bardziej miła. Bo ona była taka trochę zła.
L: Tak, pamiętam, też bardzo lubię tę bajkę. To już koniec naszego wywiadu. Było mi bardzo przyjemnie móc go z Tobą przeprowadzić. Dzięki, „Happy”!
>
>>>
Dzień szósty – 08.09.15 (wtorek)
w roli głównej: Maciej „Major” Flaszewski-Cebryk
Pan Leszek: Witam, Maćku! Jak forma?
Maciej: Dobrze! Trochę tęsknie, ale jest naprawdę fajnie.
L: Domyślasz się dlaczego w dniu dzisiejszym do wywiadu wybrałem akurat Ciebie? Podpowiem, że ma to związek z tym gdzie byliśmy i co robiliśmy wczoraj?
M: No, nie wiem, jeszcze się nie domyślam…
L: A pamiętasz, co wczoraj zwiedzaliśmy?
M: Tak , Gdańsk i Gdynię – trochę szkoda, że nie weszliśmy na „Błyskawicę”.
L: No, i właśnie dlatego wybrałem Ciebie – wiedziałem, że mocno interesujesz się statkami, szczególnie z czasów II wojny światowej. Jeszcze do tego wrócimy, najpierw jednak powiedz mi czy pamiętasz gdzie wylądowaliśmy tuż po przyjeździe do Gdańska?
M: Byliśmy w „Ośrodku Kultury Morskiej”, a może w „Instytucie”, jakoś tak, nie pamiętam dokładnie. Gdy weszliśmy do środka udaliśmy się na trzecie piętro – widzieliśmy różne łódki z Finlandii, Irlandii, Madagaskaru czy Tanzanii. Potem zeszliśmy dwa piętra niżej i według mnie było tam lepiej niż w Centrum Nauki Kopernik! Można było na przykład robić mini-tsunami, nadawać morsem, robić makietę statku i różne inne fajne rzeczy. Był tam też taki jakby ekran, właściwie „tablet na patyku” z guzikiem, którym można było obracać statek. Osoby starsze, od trzynastego roku życia, mogły też zbudować statek, wykorzystując okulary 3D…
L: Tak, pamiętam – sam tego spróbowałem, poszło mi całkiem nieźle, choć nie było to łatwe.
M: Myślę, że mój tata szybko by sobie poradził – ma z tym do czynienia na co dzień…
L: Codziennie gra w gry 3D?
M: Nie, nie! Pracuje na platformach, na linach. Teraz, o ile się nie mylę, popłynął do Szwecji naprawić jakiś tankowiec. Póki co jest na pierwszym poziomie i ciągle potrzebuje „oka” ale już niedługo będzie mógł pracować sam.
L: Potrzebuje „oka”?
M: Chodzi o to, że potrzebuje pomocnika, który go obserwuje i pomaga w różnych czynnościach. To taka jakby jeszcze jedna, dodatkowa para oczu.
L: Rozumiem. Po zwiedzeniu muzeum spacerowaliśmy po Gdańsku z panią przewodnik. Co udało Ci się zobaczyć i zapamiętać?
M: Dobrze zapamiętałem Fontannę Neptuna, Żuraw Gdański, Ratusz i statki wycieczkowe, które stały w porcie.
L: A Panienka z okienka? Przyznam się szczerze, że mnie troszkę przeraziła. Spodziewałem się chyba czegoś innego – czegoś bardziej… żywego.
M: Ja też się spodziewałem czegoś bardziej żywego, a nie jakiejś… kukły? Ale w sumie może być. Aha – i bardzo dobrze zapamiętałem jeszcze jak wpadłem na śmietnik.
L: Czyli czegoś Cię to nauczyło?
M: No tak, na przykład tego, że kiedy ktoś mówi „Uwaga!” to warto się zatrzymać, a nie iść dalej… jak ja.
L: Oboje wiemy, że to, co najciekawsze dla Ciebie czekało w Gdyni. Opowiedz trochę o tym, co tam widziałeś.
M: Od pani przewodnik dowiedziałem się na przykład tego, że „Błyskawica” nie stoi w porcie od 1971 tylko od 1975 roku. Gdzieś czytałem, że od 1971 ale się okazało, że była to chyba jakaś fałszywa gazeta. Z kolei w „Darze Pomorza” widziałem maszynownię i warunki w jakich żyją tam ludzie podczas wielomiesięcznych rejsów…
L: Kiedy oglądaliśmy „Błyskawicę” opowiadałeś mi o zasięgu jakim dysponowały torpedy w polskich statkach podczas II wojny światowej. Skąd u Ciebie tak szeroka widza w tych tematach – kiedy zacząłeś się tym interesować?
M: Zacząłem się tym interesować jakieś dwa lata temu. Kiedy pojechałem do Holandii, tata pokazał mi grę o czołgach i od tego się zaczęło. Najpierw były czołgi, teraz są okręty. Dowiadywałem się coraz więcej z książek. Wiem dziś na przykład, że najgroźniejszą łodzią podwodną na świecie jest HMS Astute, a największą Jurij Dołgoruki…
L: Tuż przed spaniem zaserwowaliśmy sobie jeszcze pidżamowe kino. Jak podobał Ci się film, który wybrałem?
M: Pierwszy raz widziałem wersję polskojęzyczną i nawet mi się podobał – „Wielka szóstka” to jeden z moich ulubionych filmów.
L: Ja też go uwielbiam. To by było na tyle Maciek, dzięki za wywiad!
>
>>>
Dzień siódmy – 09.09.15 (środa)
w roli głównej: Jessica „Jessi” Maleszka
Pan Leszek: Cześć Jessica! Jak się czujesz po tygodniu spędzonym na Zielonej Szkole?
Jessica: Dobrze! Bardzo dobrze! Bardzo lubię to, że chodzimy na różne wycieczki. A w ogóle to na wycieczkach z panem podoba mi się to, że jak pan coś raz powie, to my wszyscy od razu to robimy. Dzięki temu nie tracimy czasu.
L: Czyli lubisz kiedy wszystko jest dobrze zorganizowane?
J: Tak, bardzo to lubię.
L: Właściwie to chyba zdążyłem to już zauważyć. Nie tylko to, że potrafisz świetnie i sprawnie wykonywać polecania, ale także to, że sama jesteś niezła w ich wydawaniu. Potrafisz dobrze dzielić obowiązki między ludźmi, dbasz o punktualność i czuwasz nad tym, żeby sprawy przybierały właściwy obrót. Chyba będziesz niezłą menadżerką, co?
J: No, myślę, że mam coś takiego. Ale też bardzo lubię pomagać ludziom.
L: A dlaczego lubisz pomagać – co Ci to daje?
J: Nie wiem do końca. Ale ja miałam tak już od urodzenia – tak mówi mama. Kiedy miałam trzy latka i była Wigilia, to ja sama wzięłam podobno wszystkie talerze, gdy już zjedliśmy kolację, i położyłam je na stole w kuchni. Nikt nadal nie wie jak to zrobiłam, bo ten stół jest bardzo wysoki – właściwie byłam wtedy tak mała, że dla mnie samej jest to tajemnica. Często pomagam też mamie w sprzątaniu. Kiedy byłam mniejsza obserwowałam dokładnie jak ona to robi i teraz staram się to naśladować…
L: A wiesz już kim chciałabyś zostać kiedy dorośniesz?
J: Chciałabym bardzo zostać strażaczką, ale nie mogę…
L: Oczywiście, że możesz – dlaczego uważasz, że jest inaczej?
J: Panie Leszku, prawie nigdy nie zdarza się by w straży pożarnej była jakaś dziewczyna. Ale bardzo bym chciała. Dzięki temu mogłabym pomagać ludziom. Poza tym bardzo lubię strażaków z naszego miasta. Często im machałam kiedy chodziłam jeszcze do przedszkola z babcią – oni mi odmachiwali i się uśmiechali.
L: Będę trzymał za Ciebie kciuki, byś w przyszłości naprawdę została tą strażaczką. Na pewno się uda! Tymczasem wróćmy do dnia wczorajszego. Tuż przed obiadem graliśmy w grę interakcyjną „Mafia” – jak Ci się podobało?
J: Było bardzo fajnie! Za pierwszym razem szybko znaleźliśmy „mafię”, ale później wszyscy stawali się coraz sprytniejsi i bardzo trudno było rozpoznać kto jest kim.
L: Ty sama byłaś policjantką, tak? Szybko odpadłaś?
J: Bardzo szybko, ale to dlatego, że jako pierwsza domyśliłam się kto jest w mafii i powiedziałam o tym na głos innym, żeby też się dowiedzieli – chodziło o dwóch Maćków!
L: I Maćki od razu Cię załatwili, bo za dużo wiedziałaś?
J: Tak jest, za dużo wiedziałam!
L: A jak podobały Ci się warsztaty i kolejne zabawy z piratami?
J: Było super, panie piratki dały nam takie śmieszne bronie i nimi walczyliśmy, a potem wszyscy dostawali nagrody – każdy co innego, ale wszystko było bardzo sprawiedliwe – tak pół na pół.
L: Na koniec powiedz mi jeszcze z kim najczęściej rozmawiasz na Zielonej Szkole.
J: Z Julą, na pewno z Julą. Mówimy sobie swoje tajemnice, bo ona nigdy, ale to nigdy żadnych nie zdradza. Rozmawiamy też o rodzinie, o jej siostrze… bo ona ma siostrę, wie pan? Już chodzi do przedszkola…
L: Nie wiedziałem, ale teraz już zapamiętam, Dziękuję Jessi za ten wywiad. Życzę Ci spokojnego wieczoru!
>
>>>
Dzień ósmy – 10.09.15 (czwartek)
w roli głównej: Kacper „Banan” Wikiera
Pan Leszek: Cześć Kacper! Ponieważ nie znamy się jeszcze zbyt dobrze, może opowiesz mi o sobie kilka słów. Co lubisz robić kiedy masz trochę czasu?
Kacper: Lubię grać w gry planszowe, czasami trochę gram na tablecie, no i uwielbiam bawić się z moją starszą siostrą – Mają.
L: A w co bawicie się z tą siostrą?
K: No, na przykład razem bawimy się z naszym pieskiem – Nelą. Lubimy też wychodzić na podwórko i bawić się z moimi koleżankami, takimi małymi Madzią i Justynką. No, a ta Madzia dopiero teraz idzie do przedszkola, i kiedyś jak jej powiedziałem, że też mam w szkole koleżankę o imieniu Madzia, to ona przede mną uciekała!
L: Dlaczego!?
K: Bo wystraszyła się, że ona też będzie musiała już iść do szkoły, skoro ma na imię Magda! Bała się, że za chwilę ją tam zaprowadzę – uciekała więc w kółko, ale tylko po naszym podwórku!
L: Ale szkoła chyba nie jest taka straszna, co? A już Twoja klasa to w ogóle jest super. Choć nie ma co ukrywać, że przewagę liczebną mają u was dziewczynki. Na naszym wyjeździe jest was zaledwie trzech – Ty, Leo i Franek. To niewiele ale za to odnoszę wrażenie, że jesteście bardzo zgrani. Jak mieszka Ci się z nimi w jednym pokoju?
K: Bardzo dobrze. Czasem bawimy się razem w Lego. A ja mam takiego jakby glutka – taką zabawkę (ale ona się nie klei, tak tylko troszkę), no i bawimy się, że ten chłopek z Lego wpada w pułapkę z tego glutka i to jest super! A czasem robimy tak, że udaje mu się uciec przed tym glutkiem, ale potem my go przekładamy i wpada w drugiego – zawsze w końcu wpada w tego glutka!
L: A zrobiliście ostatnio razem coś szalonego?
K: Prawie codziennie robimy coś szalonego!
L: A co na przykład?
K: Oj, lepiej nie opowiadać… Choć mama i tak na pewno się dowie, bo ona wszystko wie. To jest prawda – moja mama cały czas coś wie, na przykład jak idzie do sklepu, to my z Mają szybko wyciągamy tableta i trochę na nim gramy. Potem, kiedy mama wraca, pyta czy coś robiliśmy, my odpowiadamy: „Nie!”, a ona patrzy na nas i mówi: „Graliście na tablecie!”
L: I skąd ona to wie!?
K: Nie wiem właśnie! Moja mama wszystko wie. Kiedyś myślałem, że mamy w domu kamery, ale nie ma ich tam!
L: A jak tam Daniel i Tymek, którzy również mieszkają u was w pokoju? Zdążyliście się już zaprzyjaźnić?
K: Już dawno! Bo Daniel to mieszka dokładnie tam gdzie ja, w tym samym domu, tylko ja na samej górze, a on na samym dole
L: Rozumiem. Skupmy się teraz na dniu wczorajszym: po południu mieliśmy piękną pogodę, więc wraz ze wszystkimi grupami poszliśmy na plażę, gdzie tworzyliście różne budowle z piasku. Jak Ci się podobało?
K: Fajnie. Z Frankiem i Leosiem budowaliśmy zamek. Był tam taki most zwodzony. To było trochę trudne, ale bardzo powolutku zrobiliśmy taką dziurkę i się udało. Dookoła był też mur, który chronił zamek.
L: Pamiętam, że później nagle pojawiłeś się podczas wybierania składów do naszych małych-rugby. Przyznam, że nie spodziewałem się, iż poradzisz sobie tak dobrze – w sporym szoku byli nawet najlepsi gracze, jak Jerzy, czy Niki. Jak podobała Ci się gra?
K: Fajnie, ja cały czas w ostatniej sekundzie rzucałem piłkę – miałem ją przez to bardzo krótko, ale przynajmniej nikt nie zdążył mnie złapać i zrobić ze mnie takiej kulki. Za to raz udało mi się złapać pana!
L: To prawda! Tak przyczepiłeś się do mojej ręki, że nie mogłem kontynuować swojej szarży – nie było szans… Ostatnie pytanie: wieczorami czytam swojej grupie opowiadania o robotach Stanisława Lema. Raz udało Ci się załapać na to nasze spotkanie. Fajnie było? Pamiętasz jeszcze cokolwiek z historyjki którą czytałem?
K: Bardzo mi się podobało. To było o robotach, którzy coś budowali… Na początku myślałem, że to będzie jakiś film…
L: Ale zawiodłeś się, że to nie film tylko czytanka?
K: Nie… Wcale się nie zawiodłem się. Było ekstra!
L: Dziękuję za wywiad Kacper, życzę Ci dobrej nocy!
>
>>>
Dzień dziewiąty – 11.09.15 (piątek)
w roli głównej: Wiktor „Brawo” Skubis
Pan Leszek: Cześć Wiktor, słyszałem, że zamiast spać, trochę za bardzo rozrabiacie w swoim pokoju i dlatego wieczorami macie kary. Czy to prawda?
W: Eeeee… tak, właściwie tak. Głównie gadamy sobie z kolegami i opowiadamy fajne historyjki, ale czasem też rzucamy pluszakami. Właściwie tylko teraz rzucaliśmy, teraz już prawie nie… Po prostu nie za bardzo chce nam się spać i dlatego mamy te kary…
L: Wasz pokój jest najbardziej licznym pokojem na naszym wyjeździe. Jesteście zgraną paczką?
W: Tak! Pewnie, że tak.
L: Też tak uważam, choć czasem niepotrzebnie kłócicie się między sobą. Przyznam jednak szczerze, że bardzo lubię do was wchodzić, bo zawsze dzieje się tam coś zabawnego. Powiedz mi: kto jest największym dowcipnisiem spośród waszej szóstki, a kto najbardziej dba o porządek?
W: Najbardziej o porządek dba Maciek – ścieli łóżka (czasami nam wszystkim), nie rozrzuca rzeczy, dba o to, żeby nie nanosić piasku do pokoju… i to właściwie tyle. A największym żartownisiem jest na pewno Nicolas – on nas rozbawia, na przykład czasami udaje, że puszcza bączka i często robi żarty kolegom.
L: Jaka jest zatem Twoje rola?
W: Ja jestem takim drugim żartownisiem jakby…
L: Czyli z porządkowaniem u Ciebie raczej średnio?
W: Czasami też ładnie porządkuje, ale czasami raczej mi się nie chce…
L: Od Twojej mamy wiem, że jesteś szalony na punkcie piłki nożnej. Kiedy zacząłeś się nią interesować?
W: Od pierwszej klasy! Tata namówił mnie kiedyś na zobaczenie jednego meczu i od tamtej chwili piłka stała się dla mnie bardzo ważna.
L: A pamiętasz jaki to był mecz?
W: Chyba Barcelona z Realem Madryt. Od razu zacząłem kibicować Barcelonie bo spodobało mi się jak gra Neymar.
L: Czyli to Neymar jest Twoim ulubionym piłkarzem?
W: Nie! Claudio Bravo, bo potrafi bardzo dobrze bronić strzały. Bramkarze są bardzo ważni w piłce nożnej, bo bez nich bez przerwy padałyby bramki.
L: Dobrze, zostawmy temat piłki, bo nigdy z niego nie wyjdziemy. Opowiedz mi coś o wczorajszej wycieczce do zamku w Malborku. Czego się dowiedziałeś?
W: Dowiedziałem się, że zamek miał zwodzone mosty, które go chroniły przed wrogami. Wiem też, że kiedy jeszcze nie było mnie na świecie, to tam w okolicy rozpoczęła się jakaś wojna. Właściwie teraz tylko tyle pamiętam, bo trochę nie uważałem…
L: A dlaczego nie uważałeś?
W: No, bo my z Nicolasem chcieliśmy wszystko zobaczyć o wiele szybciej, a taka jedna pani przewodnik nam nie pozwalała i chyba dlatego właśnie…
L: Ale następnym razem postaracie się uważać trochę bardziej?
W: Tak, postaramy się.
L: Dobrze, na koniec powiedz mi kto jest Twoim najlepszym kumplem i dlaczego?
W: Najlepszym jest… Nicolas! A dlatego, że kiedy pierwszy raz przyszedłem do szkoły i jeszcze nikogo nie znałem, to on mnie polubił od razu, chociaż mnie w ogóle nie znał. To było fajne.
L: Rozumiem, jesteście super śmiesznym duetem. Wracaj już do siebie. Mam nadzieję, że nie zobaczę Cię już dziś stojącego za karę na korytarzu.
>
>>>
Dzień dziesiąty – 12.09.15 (sobota)
w roli głównej: Julia „Wiosna” Kwiecień
Pan Leszek: Witam Julia! Zaprosiłem Cię tutaj na wywiad – wiesz o co mniej więcej chodzi w wywiadach?
Julia: Pewnie, że wiem! Aż za dobrze!
L: O proszę! To elegancko! Powiedz mi, co tam słychać na trzecim piętrze?
J: Trochę wysoko, bolą nogi jak wchodzę, ale trzeba jakoś żyć, rozumie pan…
L: Rozumiem, rozumiem! A powiedz mi: do kogo codziennie się tam tak wspinasz? Innymi słowy: z kim jesteś w pokoju?
J: Z Dominiką, Mają, Anią, i Magdą!
L: Ach! Słyszałem o tym waszym pokoju! Podobno panuje u was wyjątkowy porządek. Wszystkie jesteście takimi „sprzątnisiami”, czy jedna z was wszystkim kieruje?
J: Raczej wszystkie sprzątamy po równo. Zazwyczaj zaraz po przebudzeniu porządkujemy pokój, a później jeszcze raz, przed obiadem. Czasem również w okolicach kolacji ale to rzadziej.
L: Wiem, że pani jest z Ciebie bardzo zadowolona, ale zdradź mi proszę: w domu jest tak samo? Też nie można się do Ciebie przyczepić? Słyszałem, że masz starszego brata, a z doświadczenia wiem, że Ci młodsi z rodzeństwa (sam byłem młodszym bratem) bywają bardziej rozpieszczani przez rodziców…
J: No, nie wiem. Mojego brata mama chyba rzeczywiście upomina częściej ale dlatego, że on po prostu robi wielki bałagan. Ja mam prawie zawsze super porządek. Mama już jest do tego trochę przyzwyczajona i dzięki temu czasami, ale to bardzo, bardzo rzadko, robię tak, że sama zapomnę posprzątać, a mówię, że to chyba mój brat był w moim pokoju, bo ja na pewno nie zostawiłabym go w takim stanie…
L: I mama daje wiarę?
J: Czasem tak, ale nie zawsze… Mama to mama, wiadomo…
L: Mocno tęsknisz już za nią, domem i rodziną?
J: Bardzo, bardzo, bardzo… Tęsknie za mamą, za Krzysiem też… Niektórzy się pewnie zdziwią, ale za bratem też tęsknię, naprawdę. No i wiadomo, za babciami, dziadkami, wujkami ciociami – tak jak wszyscy…
L: Rozumiem, ja też już trochę tęsknię. Ale spokojnie, do naszego powrotu pozostało już tak naprawdę kilka dni – dziś brakuje Ci domu, ale za chwilę być może nie będziesz chciała wracać… Zastanawiałaś się już czego najbardziej będzie Ci brakowało?
J: Przede wszystkim będzie mi brakowało wycieczek, bo w domu o wiele rzadziej wychodzę na świeże powietrze. Będzie mi też brakowało mojego pokoju – przyzwyczaiłam się już do nowego łóżka, które jest bardzo wygodne. Na pewno będzie mi także brakowało zabaw z koleżankami i morza…
L: Wspomniałaś o wycieczkach… Wczoraj po południu byliście z panią zobaczyć Gwiazdę Północy – co to właściwie za miejsce, pamiętasz może?
J: Tak! To jest miejsce najbardziej wysunięte na północ, jakoś tak. Były tam też wypisane jakieś nazwiska, ale zapomniałam już dlaczego się tam znalazły. Pamiętam za to, że tuż za Gwiazdą były barierki i piękny widok na morze, gdzie mogliśmy chwilkę postać.
L: A jak podobają Ci się takie terenowe lekcje, które masz okazję przechodzić podczas Zielonej Szkoły? Uważasz, że codzienna szkoła powinna być trochę bardziej „zielona”?
J: Chciałabym trochę więcej wycieczek w czasie roku szkolnego, ale z drugiej strony lubię też swoją klasę, spokój, więc chciałabym tak na pół na pół… Na pewno przydałoby się trochę więcej wyjść niż jest teraz, ale nie za dużo.
L: Wieczorem dotarliście do kaplicy. Jak było? Czy to miejsce wyglądało jak normalny kościół, czy może czymś się różniło?
J: Na pewno nie jak normalny kościół. Kaplica jest o wiele mniejsza. W środku to pomieszczenie było malutkie i na początku brakowało dla nas miejsc. Później pani dodała nam krzesełka i mogliśmy sobie usiąść. W takiej kaplicy o wiele więcej się też modli – przynajmniej my modliliśmy znacznie więcej…
L: Dziękuję za celne uwagi. Ostatnie pytanie: za parę dni gram z Krzysiem (tym samym za którym tęsknisz) w turnieju piłkarskim. Jak myślisz – mamy szansę na zwycięstwo?
J: No pewnie! Oboje jesteście bardzo, bardzo dobrzy. To oczywiste. Poza tym ostatnio już wygraliście i myślę, że tak się znowu stanie…
L: A będziesz kibicowała?
J: Jasne, nawet jak będzie padał deszcz, to schowam się pod parasolem i będę wołała „Dalej! Dalej!”
>
>>>
Dzień jedenasty – 13.09.15 (niedziela)
w roli głównej: Ania „Kobieta-Kot” Świątek
Pan Leszek: Cześć Aniu! Podobno lubisz dużo mówić, to prawda?
Ania: Tak! Absolutna prawda! Było tak właściwie od zawsze. Mówienie po prostu sprawia mi przyjemność.
L: A uważasz, że jesteś dobrą mówczynią ?
A: Tak… To znaczy ja tak uważam… Zwykle sama się nie oceniam, ale gdybym musiała to zrobić, odpowiedziałbym, że tak.
L: Skoro tak, to może chcesz mi coś sama opowiedzieć na początek? Jakieś zdarzenia z dzisiaj? A może masz jakieś pytania do mnie?
A: Jasne! Mogę powiedzieć coś sobie?
L: Jak najbardziej!
A: Zacznę od tego, że bardzo lubię sporty, przede wszystkim pływanie, siatkówkę, tenisa ziemnego i judo. Pływać zaczęłam już chyba w wieku czterech lat, później trochę chodziłam do klubu. Teraz już nie mogę, bo całe dnie mam wypełnione innymi sportami. Na siatkówkę chodzę dopiero od roku ale ta gra bardzo mi się podoba i chyba nie jestem w niej najgorsza… Tenisa też trenuję od roku i nadal chcę na niego chodzić, a judo… Ten sport uprawiam od maleńkości, bywam na festynach, a instruktorzy mówią, że jestem całkiem dobra. Czasem ktoś mną, co prawda, rzuci mocniej o matę ale nawet to sprawia mi przyjemność.
L: Rozumiem. Wczoraj mieliście dość intensywny dzień. Pamiętasz gdzie byłyście z dziewczynami przez obiadem?
A: Poszliśmy na długi spacer po plaży, oglądaliśmy sobie morze, a pani opowiadała nam o różnych ciekawych rzeczach związanych z naszym pobytem. Potem poszliśmy po takim jakby tarasie widokowym i stamtąd skierowaliśmy się do ośrodka. Troszkę się pogubiliśmy, bo skręciliśmy w złą drogę ale i tak zdążyliśmy na posiłek, a w między czasie znaleźliśmy nawet chwilę na ciepłe gofry. Cały ten nasz spacer trwał jakieś półtorej godziny, choć wiadomo, czas mijał nam szybciej.
L: A dlaczego mijał szybciej?
A: Bo byliśmy ze wszystkimi dziewczynami z naszej klasy! Tylko dziewczynami! Z chłopakami też byłoby fajnie, ale wiadomo…
L: My w tym czasie, graliśmy przez dwie godziny z chłopakami w piłkę, ale po powrocie to wy wyglądałyście na bardziej zmęczone. To musiało być naprawdę intensywne spacerowanie. Zrobiłyście parę dobrych kilometrów a przecież po obiedzie czekać nas miała Olimpiada na plaży. Nie bałaś się, że może zabraknąć Ci sił na zawodach?
A: Nie, nie bałam się. Wydaje mi się, że umiejętnie rozkładałam siły – zarówno na spacerze, jak i później na samej olimpiadzie. Między ćwiczeniami rozciągałam się, odpoczywałam, łapałam oddech…
L: Ostatecznie okazałaś się najszybszą dziewczyną na Zielonej Szkole i zgarnęłaś złoty medal. Spodziewałaś się zwycięstwa?
A: Szczerze mówiąc, to właściwie nie… Myślałam, że może przejdę do finału, ale specjalnie nie przejmowałam się zwycięstwem albo porażką…
L: A jak to się stało, że potrafisz biegać tak niesamowicie szybko? Chodzisz na jakieś treningi?
A: Nie, samego biegania nie ćwiczę. Po prostu pobiegłam najszybciej jak się dało. Myślę, że te sporty, na które chodzę, dają mi taką pewność siebie, dzięki czemu nie boję się rywalizować, a to bardzo pomaga.
L: W skokach też wypadłaś świetnie zdobywając brązowy medal. Udowodniłaś, że z Kobietą-Kotem łącza Cię tylko kocie oczy, ale także szybkość, skoczność, siła i wytrzymałość! Chyba lubisz lekcje wychowania fizycznego, co?
A: Baaardzo! To moja ulubiona lekcja! Mój tata był nauczycielem WF-u. Teraz również jest, ale póki co uczy w innej szkole i jest tam dyrektorem.
L: Czyli wdałaś się w tatę?
A: Tak, od zawsze uwielbiałam wysiłek fizyczny. Mam bardzo duże podwórko z koszem i miejscem do biegania z moim psem – Kodą. Spędzam tam mnóstwo czasu…
L: Wybacz ale muszę zadać to pytanie: wymieniłaś już mnóstwo sportów, które uprawiasz, ale do tej pory ani słowem nie wspomniałaś o mojej ukochanej dyscyplinie, a więc piłce nożnej. Nigdy nie zdarzyło Ci się kopać futbolówki?
A: Niech pan sobie wyobrazi, że czasami chodzę do mojego kolegi, który podobno wygrał 27 turniejów w piłkę pod rząd (choć ja mu w to za bardzo nie wierzę – powiedzmy po prostu, że jest dobry w piłkę). No, i ten kolega twierdzi, że jak na dziewczynę gram całkiem nieźle. Raz poszłam nawet do klubu, w którym on uczy się grać i naprawdę mi się podobało…
L: Myślę w takim razie, że już niedługo spotkamy się na jakimś turnieju dziewcząt. Potrzebuję jakiejś szybciej skrzydłowej. Tymczasem dziękuję Ci Aniu za wywiad. To była wielka przyjemność, z całą pewnością, jesteś świetną mówczynią!
>
>>>
Dzień dwunasty – 14.09.15 (poniedziałek)
w roli głównej: Leopold „Leo” „Cytrynka” Cieślak
Pan Leszek: Cześć Leo! Jak samopoczucie? Chcesz już wracać, czy wolałbyś jeszcze trochę zostać?
Cytrynka (Leopold): Wolałbym jeszcze trochę zostać. Mamy tutaj różne ciekawe atrakcje, a w Bytomiu jest mniej takich rozrywek. Myślę, że chciałbym pobyć tu jeszcze tak z pół tygodnia.
L: A za kim tęsknisz najbardziej? Za rodzicami, siostrą? Kolegów chyba Ci nie brakuje?
C: Nie, nie – kolegów nie brakuje wcale. Najbardziej tęsknię za siostrą, bo z nią mi się najfajniej bawi.
L: O! To dość rzadkie, że rodzeństwo tak bardzo się lubi. Od zawsze dobrze się dogadywaliście? Pamiętasz jakąś fajną przygodą, którą razem przeżyliście?
C: Właściwie to zazwyczaj się kłócimy… Ale tylko o to, co ma być dalej w zabawie. Później jednak, kiedy zabawa się rozkręca, zawsze jest super. Nie pamiętam teraz przygód z siostrą, ale wiem, że kiedyś tata chciał mi wyrwać jednego zęba (mleczaka), a przypadkowo wyrwał innego!
L: Ale później wyrwał jeszcze tego właściwego, co?
C: Nie, wolałem już sam go sobie wyrwać…
L: Rozumiem, a powiedz mi: tęsknisz za Bytomiem? Wiem, że przeprowadziliście się z rodzicami do Bytomia, gdy byłeś jeszcze malutki. Jak podoba Ci się miasto? Co jest fajne, a co mogłoby się zmienić?
C: Podoba mi się Bytom. Najbardziej duży park, gdzie mój tata ćwiczy czasem capoeirę z ludźmi z klubu, albo z takimi osobami, które po prostu przyszły, żeby się czegoś nauczyć. Podoba mi się też szkoła, do której chodzę.
L: Dobrze, a teraz pytanie sprawdzające: pamiętasz może, gdzie wybraliśmy się wczoraj po obiedzie?
C: Do Parku, tylko nie pamiętam jak ten park się dokładnie nazywał. To był taki park ze zwierzętami, które żyją w ocenie.
L: Miałeś świadomość, że wodne stworzenia bywają tak groźne i ogromne, czy może było to dla Ciebie zaskoczenie?
C: Było to dla mnie zaskoczenie. Najbardziej zapamiętałem rekina młota, bo jest charakterystyczny przez swoją nazwę i wygląd, rybę piłę i fokę bo wygląda jak mors tylko brakuje jej tych kłów.
L: Myślisz, że dałbyś radę takiemu rekinowi młotowi?
C: Nie! Od razu bym uciekał!
L: Słyszałem, że mieliście możliwość porozmawiania z małym wielorybkiem. Jak to dokładnie wyglądało? Nie wiedziałem, że wieloryby potrafią mówić ludzką mową!
C: Weszliśmy do takiego domku, który w środku wyglądał jak wnętrze oceanu. Rozmawialiśmy z wielorybkiem błękitkiem i pytaliśmy go jak wygląda ocen i co w nim zamieszkuje. Później opowiadał w jaki sposób jeden wieloryb wzywa drugiego, oraz o tym, że rekiny raczej nie atakują dużych wielorybów, tylko małe, które akurat odłączą się od stada.
L: Rozumiem. Tuż przed kolacją odwiedziliście jeszcze bursztynnika. Jak było? Wiesz już czym różni się bursztyniarz od bursztynnika?
C: Tym, że bursztyniarz zbiera bursztyny, a bursztynnik zajmuje się wyrabianiem różnych rzeczy z bursztynów. Było bardzo fajnie. Pan, który nam o wszystkim opowiadał wyglądał jakby był z innego kraju, bo mówił trochę innym głosem niż normalni Polacy.
L: A nauczyłeś się jakichś sposób na odróżnianie prawdziwych bursztynów od plastikowych podróbek?
C: Tak! Można węchem! Bursztyny pachną, a plastik nie. Można też popukać je jakimś młoteczkiem i jeśli jest to plastik to wydaje taki cichy odgłos, a bursztyn krótki ale głośny. Trzecim sposobem jest dodanie soli do słoika z wodą – bursztyny unoszą się na wodzie, a kamienie toną.
L: Bardzo dziękuję, Leo! Możesz już wracać na plac zabaw!
>
>>>
Dzień trzynasty (ostatni) – 15.09.15 (wtorek)
w rolach głównych: Pan Leszek, Julia „Sówka” Siwicka, Maciej „Jerzy” Jurkowski
Jak zapewne dobrze wszyscy pamiętacie w tym roku nasze codzienne sprawozdania z Zielonej Szkoły rozpoczęliśmy od wywiadu przeprowadzonego przez pana Leszka z „Jerzym”, czyli Maciejem Jurkowskim. W kolejnych dniach losowo wybierani uczniowie byli zapraszani na kolejne mini-wywiady, dzięki to którym rodzice mogli się dowiedzieć o przygodach jakie nas tu spotykają, poczytać o przebytych wycieczkach, czy też poznać samopoczucie dzieci. Chcąc zamknąć nasz wyjazd w klasycznej klamrze, postanowiliśmy, że ostatniego dnia role się odwrócą i to Maciej przeprowadzi wywiad z panem Leszkiem. W tym celu „Jerzy” w asyście Julii „Sówki” Siwickiej, spisał wszystkie pytania jakie dzieci chciały zadać panu Leszkowi (każdy mógł zadać jedno, dowolne pytanie), a następnie wraz ze swoją asystentką ustalił kolejność ich zadawania i przystąpił do działania. Poniższa wymiana zdań (uprzedzamy, że obszerna w treść – pytań było sporo) przedstawia zapis zadawanych pytań i uzyskanych na tej drodze odpowiedzi. Życzymy przyjemnej lektury.
Jerzy: Dzień dobry panie Leszku! Zaczynamy! Na początek proszę powiedzieć od kiedy pracuje pan w szkole.
Pan Leszek: Z tego co pamiętam, w szkole pracuję od pięciu albo sześciu lat.
Julia: A gdzie się pan urodził? W Bytomiu?
Pan Leszek: Tak, urodziłem się w Bytomiu, podejrzewam, że tak samo jak wy…
Jerzy: Nie! Ja urodziłem się w Sandomierzu! Rodzice mieszkali w Bytomiu, ale pojechali na wycieczkę do Sandomierza i tak się złożyło, że akurat tamtej nocy przyszedłem na świat!
Pan Leszek: A to historia!
Jerzy: No! Ale dobrze, więc urodził się pan w Bytomiu, a kiedy dokładnie?
Pan Leszek: W wakacje. Dokładnie 16 sierpnia 1987 roku.
Julia: O! Ja też urodziłam się w sierpniu! Ale siódmego! A czy grał pan w piłkę, gdy był pan mały?
Pan Leszek: Tak! Zacząłem biegać za piłką kiedy miałem niecałe siedem lat. Pamiętam nawet moment, w którym w jakimś sensie pokochałem piłkę. To było w górach u mojej babci. Wujek włączył któregoś wieczoru stary telewizor, a ja siedząc na włochatym dywanie, zobaczyłem jak José Roberto Gama de Oliveira, czyli Bebeto, mija Eda de Goeya, bezczelnie przekłada piłkę na prawą nogę, zwleka ze dwie sekundy i w końcu pakuje ją do siatki. Wszystko po to tylko, by po chwili podbiec do linii bocznej i wraz z Mazinho i Romario zaserwować całemu światu, kopiowaną później setki razy „kołyskę”. No i może po to jeszcze, bym poznać mógł się z piłką we właściwy dla niej, niezwykły sposób. Po tym golu dla Brazylijczyków oglądałem już wszystkie spotkania z rozgrywanych wówczas Mistrzostw Świata w Stanach Zjednoczonych. Biegałem później sam po podwórku przed domem babci i udawałem, że jestem różnymi wielkimi piłkarzami, których nazwiska znałem wówczas z telewizora (nie ważne, że grali w różnych reprezentacjach) – Romario podawał do Bebeto, ten do Anderssona, który zgrywał głową do Hagiego. Hagi uderzał na bramkę, interwencją popisywał się Taffarel, ale przy dobitce Baggio był bez szans. Oczywiście wszystkimi tymi zawodnikami byłem ja sam – latałem jak szalony i, naśladując Dariusza Szpakowskiego, komentowałem na głos wszystkie te swoje wygibasy…
Julia: A co pan lubi w piłce? Dlaczego akurat piłka nożna?
Pan Leszek: To trudne pytanie. Poniekąd odpowiedziałem na nie przy okazji wcześniejszej odpowiedzi. Gdy byłem mały najwięksi zawodnicy różnych reprezentacji kojarzyli mi się z super-bohaterami. Trochę chyba nawet wierzyłem w to, że każdy kraj ma takiego swojego herosa z nadprzyrodzonymi mocami. Ta wiara sprawiała, że piłka bardzo mnie fascynowała. Poza tym futbol to sport, w który można grać praktycznie wszędzie – wystarczy zrobić małą piłkę z papieru i można biegać za nią nawet w przedpokoju – tak też robiłem. Z czasem odkryłem, że jestem w tym sporcie całkiem niezły, a jak zapewne wiecie, ludzie lubią robić rzeczy, w których są nieźli!
Julia: Następne pytanie: jak miała na imię pana pierwsza dziewczyna?
Pan Leszek: Dorota, choć wszyscy do dzisiaj wołają na nią Doris.
Jerzy: Doris!? Jak w pingwinach z Madagaskaru! Taka delfinka miała tam na imię Doris! Kochał się w niej pingwin Kowalski, ale to była przegrana miłość, bo ona go w ogóle nie lubiła!
Pan Leszek: A to ciekawe! Moja Doris z pewnością jednak delfinką nie była. Myślę też, że w przeciwieństwie do postaci z bajki, lubiła mnie i to bardzo. Do dzisiaj mamy świetny kontakt.
Jerzy: Więc dlaczego się rozstaliście?
Pan Leszek: Myślę, że byliśmy trochę zbyt młodzi. Mieliśmy po szesnaście lat, i nie potrafiliśmy udźwignąć emocji, które zrodziły się między nami. Bardzo dużych emocji. Gdy przyszedł pierwszy kryzys, nie daliśmy rady go udźwignąć. Dziś wystarczyłaby mi pewnie jedna, może dwie rozmowy, by rozwiązać problem, przez który się rozstaliśmy – wówczas jednak nie potrafiłem nic zrobić…
Julia: Teraz z innej beczki: czy nosił pan kiedyś okulary?
Pan Leszek: Tylko słoneczne i takie do nurkowania.
Julia: A czy ma pan jakieś zwierzę.
Pan Leszek: Nie, w domu nie mam żadnego zwierzęcia. Dawniej miałem psa, jeża…
Jerzy: Co!? Miał pan jeża!? Jakim cudem?
Pan Leszek: Znaleźliśmy go na ulicy, był ranny i po prostu trzeba go było przygarnąć. Nie został u nas jednak zbyt długo. Miałem za to papugi, a moja mama ma super psa Aha, zapomniałem o swojej pracy: wyobraźcie sobie, że mam tam dokładnie dwadzieścia pięć dzikich zwierzątek.
Jerzy: Co!? To było niefajne! Chociaż w sumie, dobra, ma pan rację… A czy miał pan kiedyś samochód?
Pan Leszek: Nie, nie mam prawa jazdy, więc nie mogłem mieć samochodu.
Julia: A umie pan gotować? Tego jestem ciekawa…
Pan Leszek: W dzieciństwie byłem w tej dziedzinie kompletną łamagą. W ogóle byłem ogromnym niejadkiem i nic sobie nie potrafiłem przyrządzić. Potem moje życie tak się ułożyło, że musiałem szybko nauczyć się gotować, przyrządzać śniadania, kolacje, chodzić na zakupy itd. Dziś z pewnością nie jestem mistrzem kuchni, ale Magda, moja partnerka, uważa, że całkiem dobrze gotuję. Je moje jajecznice od siedmiu lat i jeszcze nie uciekła, więc chyba nie ma tragedii. Moja kuchnia (jeśli mogę tak się wyrazić) nie jest jednak zbyt zróżnicowana, to trzeba sobie jasno powiedzieć.
Jerzy: Ja potrafię usmażyć tylko jajecznicę.
Julia: A ja tylko chleb…
Jerzy: A mój wujek spalił kuchnię! Ale dobra, to mniej ważne. Czy był pan kiedyś za granicą?
Pan Leszek: Tak, byłem w Czechach kilka razy, bo mam rodzinę zaraz przy granicy Czeskiej. Byłem też na Węgrzech na wycieczce, w Chorwacji na cudownych koloniach z moim kuzynem, i w Barcelonie. Ostatnia podróż była spełnieniem mojego marzenia z dzieciństwa – udało mi się zobaczyć na żywo mecz FC Barcelony.
Julia: Czy chciałby pan zmienić zawód? Jeśli tak to kim chciałby pan być gdyby nie był nauczycielem?
Pan Leszek: Jerzy już ostatnio mnie o to pytał. Lubię swoją pracę. Ostatnio więcej myślałem o zmianie pracy, a właściwie o wyjeździe za granicę. Nie mam własnego mieszkania i bardzo trudno jest mi na nie zarobić pracując tutaj, w Polsce, jako nauczyciel. To męcząca sytuacja. Jeśli jednak pytacie o jakieś inne prace, w których czułbym się dobrze, to do głowy przychodzą mi dwa pomysły: trener piłkarski oraz pisarz, publicysta. Jako trener zaczynam się realizować. Zostanie pisarzem z kolei raczej nie wchodzi w grę. Nie potrafię chyba pisać tak o, w między czasie, a nie mam warunków, by móc oddać się temu zajęciu całkowicie.
Jerzy: Pytanie od Mucola: dlaczego Zielona Szkoła jest „Zielona”?
Pan Leszek: Myślę, że dlatego, iż zajęcia mają tu formę wycieczek, lekcji terenowych, zwiedzania. Nauka prowadzona jest na świeżym powietrzu, czasem dosłownie w zieleni, stąd słowo „Zielona”.
Julia: Jakie są pana ulubione piosenki i filmy?
Pan Leszek: Lubię polskie utwory, szczególnie z końcówki lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych. Takie zespoły jak Kult, T. Love, Republika, Hey, czy Maanam raczej niewiele wam jednak powiedzą. Co do filmów: ostatnio byłem zachwycony bajką, która w wakacje leciała w kinach: „W głowie się nie mieści” – cudowny film.
Jerzy: ostatnie pytanie: Czy zrobił pan kiedyś coś głupiego?
Pan Leszek: Pewnie! Bez przerwy zdarza mi się robić coś głupiego. Zarówno głupiego w sensie: zabawnego, jak i głupiego rozumianego jak popełnienie błędu. Generalnie uważam się za osobę refleksyjną, co czasem…
Julia: A co to znaczy „refleksyjną”?
Pan Leszek: Powiedzmy, że osoba refleksyjna to taka, która naprawdę sporo myśli o sobie, swoim życiu, otaczającej go rzeczywistości i ludziach, którzy się w niej pojawiają. Uważam, że jest to pozytywna cecha, acz czasami ma swoje przykre konsekwencje. Poświęcając sporo energii na analizowanie i zagłębianie się w jakieś istotne sprawy z naszego życia, czasem zapominamy o tych bardziej błahych. I tak mi na przykład nieraz zdarzyło się wyjść z domu w celu kupienia cytryny, a następnie podczas godzinnego spaceru rozwiązać w głowie pięć poważnych problemów intelektualnych, lecz wrócić bez cytryny. Albo na przykład wstawić makaron na gaz i zapomnieć o nim wskutek pisania o czymś co akurat pochłonęło mnie bez reszty. Z dwojga złego wolę jednak prowadzić dobrze przemyślane życie i od czasu do czasu zjeść rozgotowany makaron, niż mieć zawsze makaron al dente ale rozgotowane życie.
Poza wszystkim uważam jednak, że wszyscy popełniamy błędy i zdarza nam się robić różne głupstwa.
Jerzy: Nawet rodzice i nauczyciele?
Pan Leszek: Wiecie przecież, że tak. Przekonywanie was, że sprawy mają się inaczej, jest ostatnią rzeczą na jaką mam teraz ochotę. Dorośli, podobnie jak dzieci, popełniają głupstwa. Dobrze jest kiedy w trakcie życia człowiek uczy się wyciągać z takich błędów lekcje i z czasem popełnia ich mniej lub też popełnia mniej rażące. Absolutnie nie należy jednak bać się o tym mówić. Umiejętność przyznawania się do własnych błędów, ułomności, popełnianych głupstw czy pomyłek to jedna z najważniejszych kompetencji jakie powinniśmy starać się nabyć. W roli rodzica, a także w pracy wychowawcy, czy nauczyciela jest to, moim zdaniem, szczególnie ważne. Jako dziecko uwielbiałem nauczycieli (i w ogóle dorosłych), którzy potrafili śmiać się z samych siebie – dziś nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Jerzy: Ja też uwielbiam takich dorosłych! Ale wcale nie tak łatwo takich znaleźć…
Pan Leszek: Dlaczego?
Julia: Bo się wstydzą!
Jerzy: Boją się po prostu przyznać. Są starsi i uważają, że przez to muszą udowodnić, że są mądrzejsi od dzieci. Źle by się czuli przed innymi, gdyby tego nie udowodnili. Boją się, że inni śmialiby się, gdyby się okazało, że ktoś dorosły popełnia w życiu dziecinne błędy. A w ogóle to nie rozumiem czemu się mówi „dziecinne błędy” skoro dorośli popełniają czasem o wiele gorsze pomyłki od dzieci…
Pan Leszek: Zgadzam się, tak się zdarza.
Jerzy: A pamięta pan jakieś konkretne zabawne głupstwa, które pan w życiu zrobił?
Pan Leszek: Trudno mi sobie przypomnieć na zawołanie jakieś najfajniejsze. Najwięcej zabawnych przygód z dzieciństwa przeżywałem w czasie wakacji u mojej babci w górach. Opowiem jedną, bo na więcej nie mamy już czasu. Wszystko zdarzyło się w trakcie naprawdę srogiej, zimnej i śnieżnej zimy, wiele, wiele lat temu. Miałem wtedy może 5 lat. Zaspy na drodze do domu babci były tak wysokie, że musieliśmy zostawić samochód półtorej kilometra od celu podróży i chodzić po metrowym śniegu. Pamiętam, że mama kazała mi dobrze zawiązać buty, ale ja oczywiście byłem mądrzejszy i tylko włożyłem sznurowadła do środka obuwia. Nawet się nie zorientowałem kiedy, w którejś z zasp but utknął, a ja zacząłem iść w skarpetce. Nie było oczywiście szans na odnalezienie zguby w tonach otaczającego mnie śniegu, więc resztę drogi pokonałem z jednym butem i jedną skarpetą. To był klasyczny dziecinny błąd, którego konsekwencje mocno odczułem bo się rozchorowałem. Później już zdecydowanie częściej słuchałem mamy niż jej nie słuchałem. I chyba całkiem nieźle na tym wyszedłem…