Ostatni dzień pobytu. Wyjeżdżamy już jutro i to z samego rana. Dziś dzień upływał przede wszystkim na pakowaniu się i wykonywaniu innych czynności związanych z jutrzejszą podróżą (takich np. jak podnoszenie łóżek w pokojach i odkrywaniu zagubionych w pierwszych dniach pobytu skarbów). Mimo wszystko znaleźliśmy też chwilę na zabawę i drobne przyjemności w postaci lodów, gofrów, lizaków, a także kupieniu ostatnich pamiątek na promenadzie. To właśnie dziś odbyła się też tradycyjna, plażowa ?Mała Olimpiada?, przeprowadzona tym razem przez panią Agnieszkę ? rezydentkę czuwającą nad nami podczas całego pobytu. Co ciekawe najlepsze wyniki w piaskowych konkurencjach osiągnęły dzieci z klasy III c, z czego pani Beata była wyraźnie dumna.
Wieczorem, tuż po kolacji, czekała na nas jeszcze jedna niespodzianka. W ośrodku,z garścią instrumentów i innych przedmiotów pod pachą, pojawili się niezwykle ciekawi goście. Mówili zupełnie innym językiem, byli inaczej ubrani, pokazywali nietypowe umiejętności i potrafili rozśmieszyć niemal każde dziecko. Okazało się, iż poznaliśmy prawdziwym Kaszubów! Zjawili się specjalnie dla nas i starali w interesujący sposób pokazać kawałek własnego świata. Po ich występie zostaliśmy jeszcze chwilę w specjalnej sali konferencyjnej gdzie odbyło się oficjalne podsumowanie wyjazdu, połączone z wręczeniem dyplomów i pucharów. Było sporo śmiechu i jeszcze więcej wspomnień?
I to właściwie tyle. Przed nami krótka noc, śniadanie i ostatnie pożegnania. Tak to już jest ? tu u nas coś się kończy, a w Brazylii coś się właśnie zaczyna? Wracamy. Czekajcie na nas. Najlepiej z goframi!
Czas nie stoi w miejscu. W środę, będąc ostatni raz na basenie, zdaliśmy sobie sprawę, że przychodzi powoli pora pożegnań. Póki co jedynie z panem ratownikiem i bąbelkami wypełniającymi jacuzzi, ale chyba zdążyliśmy się przyzwyczaić do przynajmniej części z tutejszych miejsc i osób. Z drugiej strony tak uczniom jak i wychowawcom powoli zaczęło się wdawać we znaki silne zmęczenie. Zielona Szkoła wiąże się oczywiście z rekreacją i dobrą zabawą, jednak w rzeczywistości jest to także bardzo ciężka praca ? tak dla tych starszych jak i młodszych jej uczestników.
Wielu z nas odbyło na naszym wyjeździe więcej podróży autokarem, zwiedziło więcej miast, zobaczyło więcej ciekawych miejsc i usłyszało więcej niezwykłych historii niż w ciągu całego roku szkolnego. A wszystko to w zaledwie parę dni. Brak sił z pewnością jest wyczuwalny ? pod oczami wychowawców widać już wyraźne cienie będące wynikiem niedospanych, albo poprzerywanych (najczęściej komórkowymi alarmami) nocy. Da się też zauważyć lekko powiększone obwody głów nauczycieli, co jest zapewne skutkiem codziennego rozwiązywania ponadprzeciętnej ilości problemów pojawiających się w grupach, których jest ? co zrozumiałe ? tym więcej im bliżej do końca wyjazdu.
Generalnie jednak nie możemy narzekać ? pogoda jest fantastyczna, ośrodek przyjemny, a jedzenie bardzo smaczne. Podchody, o których wspominaliśmy wcześniej również udały się wyśmienicie ? by jednak nie pozostać gołosłownym odsyłamy wszystkich do galerii zdjęć?
Kolejny wtorek to przede wszystkim nasza kolejna wycieczka. Mimo, iż tym razem ledwie parugodzinna to jednak niezwykle bogata w doznania. Dlaczego? Otóż tego dnia mieliśmy okazję nie tylko zobaczyć z bliska i dotknąć, ale też nakarmić największego i najcięższego żyjącego obecnie ptaka na ziemi ? Strusia afrykańskiego! Okazuje się, iż ptaki te, wbrew powszechnym mitom, wcale nie są strachliwe i nie chowają głowy w piasek. Wręcz przeciwnie ? zupełnie nie boją się człowieka, i gdyby nie stabilne ogrodzenie, to kto wie ? być może to my zakopywalibyśmy się w piasku ze strachu (z pewnością uczyniliby tak wszyscy chowający po kieszeniach jakieś smakołyki).
Na farmie strusi, wbrew jej nazwie, zobaczyliśmy jednak o wiele więcej niż tylko parę strusi. Były tam kaczki, kozy, barany, osły a nawet lama, która na szczęcie nikogo tego dnia nie opluła. Mieliśmy też okazję skosztować przygotowanej specjalnie dla nas i na naszych oczach jajecznicy ze strusiego jaja, oraz poznać tajniki jego rozbijania. Oczywiście poczęstunek ten w żadnym razie nie przeszkodził dzieciom w kupowaniu już kilkanaście minut później lodów w różnych smakach i wielkościach.
Drugą część dnia spędziliśmy na plaży ? pogoda cały czas nam sprzyjała, a my oczywiście nie mogliśmy z tego nie skorzystać. Po powrocie do ośrodka wszyscy chłopcy i dziewczęta interesujący się piłką zostali zaproszeni przez pana Leszka do specjalnej sali konferencyjnej, gdzie mieli okazję zobaczyć zestaw krótkich filmów promujących rozpoczynające się już za dwa dni w Brazylii Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Dzieci były zachwycone i większość już nie może doczekać czwartku? Z drugiej strony przed nami jeszcze środa i jak co roku budzące ogromne emocje podchody!
W poniedziałek po śniadaniu większość dzieci wraz z trzema paniami wyruszyła na dwie godzinki na plażę, by rozpocząć dzień od popluskania się w morzu. W ośrodku pozostała jednak dziesiątka chłopaków z grupy świetlicowej pana Leszka i przechodziła organizowane na boisku testy szybkościowo-wytrzymałościowe. Skwer był dosyć duży, ale mimo to chłopcom udało się uzyskiwać całkiem dobre wyniki. Zdecydowanym zwycięzcą okazał się być tego dnia Kuba Buczak, który zajął pierwsze miejsce we wszystkich trzech konkurencjach: sprincie na długości 40 metrów, wyścigu sprawdzającym koordynację, oraz biegu długodystansowym.
Około godziny dwunastej, po powrocie z plaży wszystkich dzieci, w ośrodku ponownie pojawiły się znane z poprzednich dni panie animatorki, co oczywiście wiązało się z niesamowitymi zabawami i wielką frajdą wychowanków. Co ciekawe w trakcie ?zabawy w Indian? to nie chłopcy, a dziewczyny bardziej dokazywały i wykazywały się większą wiedzą ? nawet z zakresu polowań!
Jeszcze tego samego dnia, tyle, że po obiedzie, czekała nas piesza wycieczka do pobliskiej latarni, połączona z możliwością zwiedzania specjalnie przygotowanych edukacyjnych pomieszczeń, oraz opcją wstąpienia do pobliskiego sklepu z pamiątkami. Widok z góry zapierał naturalnie dech w piersiach.
Dzień kończył się drugą na naszym wyjeździe dyskoteką, po której to, podobnie zresztą jak ostatnim razem, dzieci w parę minut opróżniły piętnaście litrów wody! Działo się, oj działo?
Niedziela, jak to niedziela, była dla nas wszystkich kolejnym dniem relaksu. W poprzednich sześciu dobach nie stworzyliśmy co prawda świata, ale na odpoczynek z pewnością zasłużyliśmy. Od rana zatem ponownie korzystaliśmy z dobrodziejstw wodnej części ośrodka, a po obiedzie razem wybraliśmy się na plażę. Trudno powiedzieć, by słońce po prostu tego dnia świeciło, o nie ? na plaży obserwowaliśmy klasyczne wydanie ?smażalni?. Ci którzy lubią takie klimaty rozkładali się więc na kocach, leżakach, ręcznikach, czy po prostu gorącym piasku, zamykali oczy i odlatywali do bliżej nieokreślonych krain, położonych najpewniej nieopodal Nibylandii. Pozostali pluskali się w wodzie, szukali odrobiny cienia, albo osłaniali rozgrzaną skórę mokrymi koszulkami i oddawali się innym zabawom pozwalającym zapomnieć o siekających z góry promieniach. Paru chłopaków z grupy pani Eli, chcąc poczuć nieco wiatru we włosach, wybrało się też na kilkukilometrowy bieg po brzegu razem z panem Leszkiem. Ku zaskoczeniu wielu zdecydowanie najlepszą wytrzymałością wykazał się Kacper Kozłowski, przypominający momentami królika z reklamy Duracella, któremu ktoś właśnie wymienił baterie na kilka razy bardziej wydajne.
Po powrocie do ośrodka i zjedzeniu kolacji, część osób udała się na wieczorna mszę świętą do kościoła, zaś pani Weronika ze swoimi podopiecznymi (którzy wizytę w świątyni zaliczyli już o 9:00), uzbrojeni w śpiewniki, postanowili dać wyraz swoim wokalnym talentom.
Mimo spokojnego dnia tak dzieci jak i wychowawcy zasnęli dosyć szybko.
W sobotę z samego rana zapakowaliśmy się do dwóch autobusów i popędziliśmy w kierunku Łeby, by przejechać się Meleksem i zobaczyć słynne ?Ruchome wydmy?. Trzeba przyznać, że nie tylko widok był oszałamiający (w tym miejscu odsyłamy wszystkich do fantastycznych zdjęć), ale i zabawa ? w postaci turlania z samego szczytu ? zdecydowanie przednia!
Po kompletnym wytarzaniu się w złocistych ziarenkach piasku i zaliczeniu około pięćdziesięciu zjazdów każdy, zebraliśmy się na górze, by rozpocząć dość poważny ?spacerek? jaki miał nas tego dnia czekać. Maszerując między otaczającymi nas ze wszystkich stron wydmami, czuliśmy się trochę jak bohaterowie ?W pustyni i w puszczy?, desperacko poszukujący widoku plaży i morza, mając oczywiście nadzieję, iż nie będzie to jedynie zbiorowa fatamorgana.
Po dotarciu do brzegu, dzieci trochę popluskały się w wodzie, po czym udaliśmy się w dalszą drogę. Tym razem szliśmy już jednak po fantastycznej, czyściutkiej i szerokiej plaży, przy ?akompaniamencie? leciutkiego wiatru, plączącego końcówki naszych włosów,niesfornie wychodzących spod czerwonych czapeczek. Później w lesie spotkaliśmy jeszcze lisa, który wcale nie wyglądał na specjalnego chytruska (ale pewnie tylko dobrze się maskował), po czym meleksami wróciliśmy do autokaru i pojechaliśmy do ośrodka.
Wieczorem, dwie godziny po kolacji, czekało nas jeszcze ognisko a na nim kiełbaski, świeże pieczywo i gorąca herbata dla każdego. Chłopcy rozgrywali mini-turniej piłki nożnej, w którym tego dnia świetnie spisały się duety Kamil Kocur ? Dawid Matusiak, oraz Bartek Żychowski ? Oskar Gojowczyk (dobre zawody grały też Oliwia i Julia!), a po posiłku pani Ela zorganizowała krótką taneczno-wokalną zabawę. W tejże wyraźnie przodował już Konrad Samulski, który kompletnie zapominając tekstu i melodii, nie wiedzieć czemu postanowił intonować na cały głos motyw przewodni z Gwiezdnych Wojen! Jak łatwo się domyślić, co poniektórzy szybko podłapali melodię i za chwilę nie było już kompletnie wiadomo, który mamy rok i na jakiej planecie się znajdujemy!
Piątek był dla nas kolejnym swego rodzaju ?okienkiem? między dwoma dłuższymi wycieczkami. Zaserwowaliśmy więc sobie typową dla ludzi żyjących aktywnie odnowę biologiczną ? kolejny raz w pełni korzystaliśmy z basenu, jacuzzi i sauny. Dzieci naturalnie zostały ponownie podzielone klasami i w mniejszych grupkach opanowywały ulice i plaże Jastrzębiej Góry.
Podczas zakupów na promenadzie jak zwykle największym powodzeniem cieszyli się ?Zakręceni wojownicy? (inaczej zwani ?Fightersami?), z którymi większość chłopaków (a także i część dziewczyn) w pokojach nie rozstaje się nawet na krok. Mało tego ? nie dalej jak wczoraj pani Ela odkryła, iż w dwóch pokojach chłopcy specjalnie wstają już o szóstej rano, po czym odwracają do góry nogami miski znalezione w łazienkach, i uzyskując w ten sposób ring dla swoich małych wojowników, toczą z pozaklejanymi ropą oczami walki aż do śniadania! Trudno stwierdzić kto przewodzi stawce, gdyż większość twierdzi, iż jest absolutnie niepokonana.
Z promenady udaliśmy się oczywiście na plażę, gdzie dzieci bardzo sprawnie same organizowały sobie różnorakie zabawy i zadania. Ze względu na sprzyjającą pogodę mogły też pierwszy raz zanurzyć nogi w wodzie aż do kolan, z czego jak łatwo się domyślić, wszyscy skrzętnie korzystali?
W czwartek odbyliśmy drugą całodniową wycieczkę w trakcie naszego pobytu. Tym razem celem był Hel, a pogoda dopisała aż miło. Pierwszym przystankiem w naszej podróży była ?bursztynowa pracownia?, wewnątrz której mieliśmy okazje poznać bursztyn od każdej możliwej strony ? tak praktycznej jak i teoretycznej. Zaopatrzeni w niezbędną wiedzę mającą pozwolić nam odróżniać prawdziwe okazy, od sztucznego ?badziewia?, ruszyliśmy w dalszą podróż ? tym razem do ?Ocean Parku? we Władysławowie. Ponieważ wszystkie prezentowane tam gatunki zwierząt i stworów morskich były wykonane w skali 1:1, dzieci na własne oczy mogły przekonać się jak niewyobrażalne olbrzymy zamieszkują nasze oceany ? do niektórych (np. do Wiktorii Gizy) dotarło to dopiero wówczas, gdy uświadomili sobie, że niezależnie od tego pod jakim kątem się ustawią, nie są w stanie zmieścić Płetwala Błękitnego w kadrze swoich aparatów.
Po dotarciu do samego Helu czekały na nas oczywiście jeszcze inne atrakcje, takie jak spacer po molo, rejs statkiem, czy zakupy na pobliskim, ciągnącym się wzdłuż wybrzeża deptaku.
Do ośrodka wróciliśmy około godziny 18:00, a więc w sam raz by zdążyć na kolację. Po posiłku dzieci zajęły się wypełnianiem ?paszportów?, zabawą w pokojach, oraz telefonowaniem do stęsknionych rodziców. Noc przebiegła spokojnie.
Środa była dla wszystkich dniem małego relaksu po długiej, całodniowej wycieczce do Gdańska i Gdyni. Po zjedzeniu śniadania i lekkim ?ogarnięciu? pokoi, wszystkie dzieci udały się na zapowiadane wcześniej warsztaty, podczas, których toczyli między sobą pirackie bitwy, dzielili się na drużyny i uczyli morskich tańców. Wychowawcy mieli w tym czasie chwilę dla siebie, z czego skrzętni skorzystali rozkładając się leżakach i łapiąc pierwsze promienie słońca, które właśnie wyjrzało pełnym blaskiem po niemal dwóch dniach nieobecności. Sielanka nie trwała co prawda zbyt długo, bo po godzinie cała grupa biegała już z piłkami wokół swoich nauczycieli, ale skradziona dla siebie godzinka na pewno świetnie spełniła swoją rolę. Po obiedzie, zmęczonym sportowymi zabawami dzieciom, nieco przedłużyliśmy tradycyjną ciszę, dzięki czemu nikt nie musiał się śpieszyć z odrobieniem poleconych zadań.
Około piętnastej wypoczęci i pełni energii, ruszyliśmy w końcu na zwiedzanie Lisiego Jaru, oraz położonej niedaleko Gwiazdy Północy. Drogę powrotną pokonaliśmy idąc spory odcinek plażą, co wyraźnie spodobało się dzieciom. O dziwo stawkę zamykał pan Leszek, który tego dnia zjadł chyba za mało obiadu i z grupką innych niedobitków dogonił dowodzony przez panią Weronikę peleton dopiero przy samej mecie.
Po dotarciu do ośrodka i zjedzeniu kolacji, cała grupa zaczęła przygotowania na pierwszą na naszym wyjeździe dyskotekę. Nie zabrakło największych radiowych przebojów, z ?Ona tańczy dla mnie? na czele, zaś na parkiecie, mimo, iż szaleli niemal wszyscy, największe wrażenie zrobił zdecydowanie Michał Niewiadomski, który generalnie rzecz biorąc po prostu ?rozwalił system? ? koniec i bomba, a kto nie widział ten trąba!
We wtorek musieliśmy wstać pół godziny wcześniej niż zwykle. Dla jednych był to problem, inni (którzy trudnią się w stawaniu o piątej trzydzieści i uskutecznianiu pieszych wycieczek do wychowawców w celu zapytania o godzinę) byli zachwyceni. Tego dnia czekała nas całodniowa wycieczka do Gdańska, więc po zjedzeniu obfitego śniadania, zabraliśmy prowiant pod pachy i zapakowaliśmy się do autobusu. Droga przebiegała spokojnie, zaś pierwszym przystankiem było znajdujące się w Gdyni Centrum Nauki Experyment, gdzie spędziliśmy półtorej godziny. W pięknie oszklonym budynku czekało na nas tyle atrakcji, zagadek i doświadczeń, że po prostu nie sposób opisać nawet 1/10 z nich. Dzieci były autentycznie zachwycone ? biegały od jednego stanowiska do drugiego, co rusz ciągnąć grupę kolegów i koleżanek, do chwilę wcześniej odkrytego mechanizmu. Furorę robiło ?trzęsienie ziemi?, jazda samochodem z odwróconą kierownicą i miernik siły, gdzie można było zobaczyć nie tylko pana Leszka walczącego (aż do bólu głowy) o pobicie rekordu ośrodka, ale także rozłożoną na deski panią Elę, która przegrała bezpośrednie starcie z materacem? W dalszej części wyprawy zwiedziliśmy port w Gdyni, wraz zobaczeniem od środka wojennego statku ?Błyskawica?, a następnie pojechaliśmy do Gdańska, gdzie wraz z przewodnikiem obeszliśmy miasto wzdłuż i wszerz, poznając jego największe tajemnice i najistotniejsze miejsca oraz budynki. Dzieci miały też chwilę dla siebie, by kupić sobie i rodzinie pamiątki, albo po prostu wydać całą kasę na lody i lizaki. Po powrocie do ośrodka, szybciutko zjedliśmy kolację, a następnie wychowankowie zajęli się wypełnianiem otrzymanych wcześniej Paszportów Zielonej Szkoły. Trudno w to uwierzyć, ale tego dnia niemal wszyscy zasnęli bardzo szybko i grzecznie.
W poniedziałek, zaraz po śniadaniu, dzieci zostały podzielone na trzy grupy (zgodnie z przynależnością klasową) i w takim kształcie pozostaliśmy niemal do końca dnia. Taki a nie inny porządek wynikał z faktu, iż był to dzień odkrywania ?wodnej? części ośrodka, w której to o wiele korzystniej funkcjonuje się w mniejszych grupkach. Wychowankowie mogli więc swobodnie korzystać z takich atrakcji jak basen, jacuzzi, czy bicze wodne, zostawiając gorące pomieszczenia sauny dla nauczycieli. Podczas gdy jedna grupa pluskała się w ośrodku, pozostałe oczywiście nie próżnowały. Mimo, iż było nieco chłodniej niż poprzedniego dnia, ponownie wybraliśmy się na plażę, gdzie graliśmy w siatkówkę, ?kolanko? czy piłkę nożną. Odbył się też mały konkurs rzutów wolnych, podczas którego cudów w bramce dokonywał Kuba Buczak, czym doprowadzał Krzysia do przezabawnej złości. Pozostali, którzy nie biegali za takimi czy innymi piłkami, tworzyli z piasku różnorakie budowle wykorzystując do tego przywiezione łopatki, odnalezione w piasku muszle czy kamienie i morską wodę. Dzień, podobnie jak poprzedniego dnia zamykaliśmy na boisku i placu zabaw.
Niedzielę zaczęliśmy od śniadania serwowanego o ósmej ? w oszklonej jadalni czekał na nas pięknie przygotowany stół szwedzki, pełen kolorowych warzyw, rozmaitych serów oraz paróweczek podawanych oczywiście na ciepło. Po posiłku większość dzieci i wychowawców udała się na mszę świętą do pobliskiego kościoła, zaś zadaniem pozostałej, niewielkiej grupki było przygotowanie plaży na powrót pozostałych. Pogoda była absolutnie fantastyczna ? aż do obiadu, żaden promień słońca nie został przysłonięty choćby jedną maleńka chmurką. Dzieci budowały zamki z piasku, tworzyły podkopy, biegały, grały w piłkę i skakały na skakankach ? na opalanie się kompletnie nie starczyło im czasu, jednak zdaje się, że ich normę w tej kwestii wypełnili tego dnia wychowawcy. Po powrocie do ośrodka i zjedzeniu obiadu, wszystkie klasy w ramach Dnia Dziecka udały się do pobliskiego parku rozrywki, skąd po trzech godzinach tylko cudem udało się wyciągnąć dzieci na kolację. Dzień kończyliśmy na placu zabaw i boisku znajdującym się na terenie ośrodka. Oczywiście nadzieje na to, iż po tak intensywnym dniu, wychowankowie szybciutko padną ze zmęczenia, okazały się być jak zwykle zupełnie naiwne?
Zaczęła się nasza nowa przygoda! O 7:00 rano spotkaliśmy się pod szkołą w pełni gotowi na wyjazd. Rodzice pomogli nam włożyć bagaże do autobusu, lecz dopiero po intensywnym wyściskaniu i obdarzeniu milionem buziaków pozwolili nam usiąść w pojeździe . Wszyscy nie mogliśmy się nacieszyć wyjazdem i z niecierpliwością czekaliśmy radośnie na pierwsze ruchy autokaru w kierunku Jastrzębiej Góry. Nasi rodzice reagowali troszkę inaczej ? płakali i nie mieli za wesołych minek. Do tej pory nie rozumiemy dlaczego. Po godzinie czwartej w końcu dotarliśmy na miejsce. Kiedy zapoznaliśmy się już z naszymi pokojami, poszliśmy na obiado-kolację, której daniem głównym było wyśmienite spaghetti. Nie mogliśmy już dłużej usiedzieć na miejscu, więc szybkim krokiem powędrowaliśmy powitać morze. Byliśmy zafascynowani nowo poznanym krajobrazem, lecz niestety po czasie musieliśmy wracać do naszego ośrodka, by odpocząć po ciężkiej podróży.