Szkoła Podstawowa nr 4

im. Mikołaja Kopernika w Bytomiu

Budzik zadzwonił o 6:00, czyli o jakieś 3 godziny za wcześnie (jak na standardy soboty naturalnie). Mimo to wstałem całkiem sprawnie, bez bólu głowy, zmęczenia, czy przygnębienia spowodowanego tłoczącymi od paru dni chmurami za oknem. Jeszcze nim otwarłem oczy, miałem świadomość, że już jutro zamiast budzika i widoku szarych bloków, obudzi mnie grupka dzieciaków cierpiących na ten znany nam wszystkim rodzaj bezsenności, który dopada nas wówczas, gdy czekać musimy na coś, na co po prostu czekać się nie da. Mowa tu o tych nocach przepełnionych gorączkowym wyczekiwaniem i myślami przeszywającymi głowę niczym samochody i motocykle startujące ze skrzyżowania w Kairze. Już teraz wiem, że szybko polubię te pobudki – te poranki po brzegi wypełnione entuzjazmem (nawet jeśli będą „wybijać” jeszcze przed 6:00).

Nim jednak dotrzemy na miejsce, nim przeżyjemy pierwszą noc, przebrnąć musimy przez czas pożegnań – u siebie w mieście, w Bytomiu. Moment to trudniejszy chyba dla rodziców niż samych dzieci. Ojcowie stoją dzielnie, lekko się uśmiechając – trzymają fason skrojony na miarę. Matki… matki płaczą, ale – jak śpiewał Jacek Kaczmarski – „matki zawsze płaczą”. Kierowca wrzuca „jedynkę”, autokar rusza z wolna (prawie jak „Lokomotywa” z wiersza Tuwima), wszyscy machają, tak z jednej, jak drugiej strony szyby. Koła zaczynają przyśpieszać. Zerkam na Jamala (czyli na Bartka Jamę, ma się rozumieć), w ostatnim momencie łapie się wzrokiem z ojcem i wykonuje gest z zaciśniętą pięścią (coś na znak: „Udało się! Już nikt mnie nie zatrzyma!”), tata łapie się za głowę i wybucha śmiechem. Odjeżdżamy. Przez dwa tygodnie będziemy hałasować gdzie indziej.

Podróż mija niezwykle gładko. Kilka przystanków, kilka butelek z wodą, kilka jajecznic i kilka kromek. W autokarze sporo rozmów, stosunkowo niewiele tabletów i komórek. Konsekwentne rozbijanie kilometrów. Za mną dwójka chłopców gra w karty: - Masz damę serce? – pyta pierwszy. - Damy nie mają serca! – odpowiada partner, po czym oboje zaczynają chichotać.

Mija ósma, później dziewiąta godzina drogi. Zbliżamy się – to daje się wyczuć w nerwowym obracaniu głowy przez dzieci jak i dorosłych. Pierwsze zobaczenie morza po dłuższej z nim rozłące jest nieprawdopodobne. Jeśli istnieje przeżycie mistyczne to chyba ujawnia się właśnie w czymś takim. Dla kogoś kto na pomorzu bywa, będzie to jak spotkanie z dalekim krewnym; dla tych, którzy debiutują, będzie to coś w klimacie miłości od pierwszego wejrzenia. Tak pierwszych jak i drugich łączy chęć wyskoczenia z siedzeń, gonitwy na plażę i przytulenia rodzącej się właśnie fali. Zerkam na Dawko (czyli Dawida Froncka) – jest jak szczeniak, który ujrzał ukochaną zabawkę i nie potrafi oderwać od niej wzroku. Ogłupiały kręci się wokół własnej osi.

Przyjeżdżamy właściwie na kolację – wita nas ogromny szwedzki stół i piękna sala. To nasz pierwszy posiłek – wiedzieliśmy, że trudno będzie opanować emocje. Wśród talerzy i sztućców, powietrze bez przerwy przecinają okrzyki pokroju: „Łoooo, parówki, ile parówek!”, „Czy to krab!? Ten krab ma oczy!”,  „To papryczki chili, nie dotykacie ich, bo wam wypali palce!”

Po posiłku przebieramy się i ruszamy na plażę – na pierwsze bezpośrednie spotkanie. Część z nas gra w piłkę, część buduje zamki. Dziewczynki zbierają niecodzienne kamienie i poszukują muszelek. Słońce zachodzi z wolna. Na horyzoncie płynie ogromny, biały statek, siedząca obok mnie Marlena snuje opowieści o tym co dzieje się na pokładzie.

Wieczorem zwiedzamy jeszcze plac zabaw i boisko znajdujące się przy ośrodku. Później kąpiel, wieczorne rozmowy i zasłużony odpoczynek. Ja kończę swój dzień w sali konferencyjnej – w finale pucharu króla gra Barcelona z Bilbao. Katalończycy są nie do zatrzymania. Messi strzela bramkę, która już jutro będzie pokazywana we wszystkich wiadomościach świata.
W drugiej połowie na sali pojawia się na chwilkę pani Iwonka (jeden z najwierniejszych Barcelońskich kibiców w tym kraju) – pyta jak wygląda spotkanie. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że druga połowa spokojniejsza, raczej bez sytuacji. Pani Iwonka stwierdza: „To jeszcze jedna dla mnie i mogą odpocząć”. Gdy to mówię rozpoczyna się właśnie 70 minuta gry. Kilka chwil później Alves podaje do Messiego, mały Argentyńczyk wyprzedza wszystkich obrońców i strzela na 3:0. „Dziękuję, dobranoc”, słyszę z zza pleców i widzę tylko oddalające się plecy koleżanki… Dobranoc.

 Korespondent Leszek

Więcej zdjęć - kliknij poniżej
zielonaszkola2015a

1% dla mojej szkoły

Akademia Kompetencji

Zapisy do I klasy 2019-2020

Copyright © 2024 SP nr 4 Bytom. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Joomla! jest wolnym oprogramowaniem wydanym na warunkach GNU Powszechnej Licencji Publicznej.